28.07.2015

1/3 sezonu za mną

Mam na myśli 1/3 sezonu zbiorów w moim warzywniku. Żeby nie było nieporozumień, to wyjaśniam mój system (to mój subiektywny podział, więc proszę się nie czepiać ;) ):
  • nowalijki - pierwsze skubanie z grządek i rzodkiewki oraz sałata; Ponieważ szału wtedy nie ma, to nie liczę tego jako pełny etap ;) Być może w przyszłym sezonie uda mi się ubogacić ten okres, więc podział też się zmieni :)
  • wczesne zbiory letnie - bób, groszek, botwinka, zieleninka, truskawki... Jest już w czym wybierać
  • zbiory właściwe - wszystkiego w bród i pęknie wyrośnięte, a do tego szał owocowy :)
  • późne zbiory - czyli jesienne pyszności z dyniami na czele. Jeśli dobrze się rozplanuje, to ten etap ciągnie się aż do pierwszych przymrozków. Taki jest mój plan i sama jestem ciekawa, czy uda się go wykonać.
Jednak zanim przejdę do właściwego tematu, to chciałabym pokazać pączki moich pierwszych w życiu dalii. Oczywiście obecnie są już w pełni rozwinięte (co pokażę niebawem), ale ponieważ tak wielką radość czułam już na tym etapie, to muszę się z Wami podzielić :)


21.07.2015

Wypróbowałam przepis - sok porzeczkowy

Owoce ostatnio zaczęły mi lecieć z krzaczków, więc czas najwyższy było coś z nimi zrobić, zanim wszystkie dla mrówek i innych stworów opadną. Na pierwszy ogień poszły czerwone porzeczki i powstał sok.


18.07.2015

Jak dobrze być mną :)

Tytuł może trochę egoistyczny dzisiaj, ale jak Wam wszystko wytłumaczę, to chyba wybaczycie ;) Dzisiaj kolejny odcinek retrospekcji. I znów trochę wycieczkowo. Zapraszam Was mianowicie na moje małe subiektywne spojrzenie na Rogalin.


10.07.2015

Retrospekcje po raz trzeci - ogrodowe

Pogoda ostatnio popada ze skrajności w skrajność. Miałam dzisiaj wygrzewać się na rowerku wodnym, popijać piwko i generalnie się relaksować na zlocie motocyklowym w Łagowie (w zeszłym roku pisałam o tym tutaj, a dwa lata temu tutaj). Już na początku roku zaklepałam sobie wolne w pracy na ten czas. Mama została już "zamówiona" do opieki nad Młodym tak z początkiem kwietnia chyba... Jednak w wieku lat ponad 30-tu, spanie pod namiotem przy takich temperaturach nie powala atrakcyjnością. No i nie oszukujmy się - bez możliwości korzystania z jeziora, siedzenie na zlocie nudzi się tak mniej więcej po 24 godzinach. Ile można pić piwa i obłazić?

Siedzę więc dziś w domku i nadrabiam zaległości wszelakie. Czyli blogowe też ;) Dzisiaj kilka wspomnień ogrodowych. A niektóre zdjęcia nadal całkiem aktualne, więc wychodzę chyba na prostą!

Na dobry początek kwiecie wszelakie. Piękne róże, które rozszalały się w tym roku (dzięki łagodnej zimie zapewne). Szkoda tylko, że albo wykańczały ją nieustające opady albo upał. Jedno i drugie prowadziło do ekspresowego opadania płatków. Można sobie tylko wyobrazić co by się działo, gdyby pogoda tak nie szalała...

Pachnie nieziemsko. Przeprowadziła się tu z ogrodu pradziadków, więc strasznie się wkurzam jak M. przechodząc ją trąca ;)

Na przyszły rok przydałaby się jej już jakaś elegancka podpora...

Z jednej strony podsadzona jest lawendą wyhodowaną przeze mnie z nasionek kilka lat temu.


W tym roku udały mi się fuksje Tfu! Forsycje oczywiście ;) Uwielbiam ich zapach i mogłabym długie chwile spędzić pochylając się nad nimi.

Mix kolorów i radości :)

Zeszłoroczne nie dorastały im do pięt. No i w ogóle przepadły mi. Jak ostatnia sierota zostawiłam je w ziemi na zimę i tyle je widziałam. No ale trzeba się czasem uczyć na błędach...

Frezje rosną sobie wokół mojej jeżyny pachnącej kupionej w zeszłym roku w ogrodzie botanicznym.

Świetna roślinka z niej. I owoce takie śmieszne ma (jadalne). Jeśli pogoda pozwoli i się zawiążą, to na pewno Wam pokażę.

A propos jadalnych rzeczy, to ciągle coś tam podjadamy z ogródka. Pokusiłam się nawet o podebranie kilku buraczków jakiś czas temu. To było na etapie pierwszych strączków groszku ;)


Z powyższych smakołyków oraz pęczku włoszczyzny i kilku młodych ziemniaczków mieliśmy taką smakowitą zupkę :)

Te pasiaste kawałeczki to buraczki chioggia z zeszłorocznego Kąciku Badawczego (Na Ogrodowej). Również groszek z tamtego pakietu. Było pysznie!

A teraz uwaga - będzie drastycznie. Ogrodniczki na blogach narzekają na mszyce, ślimaki, a ja mam TO

W zeszłym roku zeżarły mi buraczki (dlatego w tym roku mam okryte). W tym roku najpierw dobrały się do rabarbaru, a potem polazły na mój szpinak nowozelandzki! Pisali o tych śmierdzielach w poprzednim numerze Gardeners' World. Że generalnie nieszkodliwe są, że żyją sobie w jeżynach. Ha! Pewnie kurna nie mieli za płotem takiego kłębowiska jeżyn jak ja mam! To sobie mieli pojedyncze sztuki tych tam ze zdjęcia. A u mnie są ich dziesiątki! Setki może nawet! I bądź tu człowieku mądry... Jeżyn się nie pozbędę bo a) jest to trochę rarytas i nie kupisz owoców tak od ręki; b) pozbyć się ich to walka z wiatrakami - wlazły mi już znowu na warzywnik. Wiem, że na przyszły rok oprócz buraczków muszę też okryć szpinak, a rabarbar muszę przenieść gdzieś dalej od płotu. Ale czy macie może pomysły jak jeszcze można walczyć z tym cholerstwem?? To pluskwiaki paskudne są, żeby nie było pomyłki. Śmierdzą po zgnieceniu niemożebnie...

Brr... Żeby nie kończyć takim paskudztwem, to dla odmiany piękny zapach lawendy zaklęty w obrazku ;)

Ale tak serio, serio - jak ktoś ma sposób na pluskwiaki, to ozłocę!

Pozdrawiam Was ja - zdesperowana
P.S. Jeśli ktoś przegapił, to daję znać, że poprzedni post był 3 dni temu. Szaleństwo w moim przypadku ;)

7.07.2015

Retrospekcje po raz drugi - wycieczka

Jak ostrzegałam ostatnio - przez jakiś czas w moich postach będę się cofać w przeszłość. Tą nieodległą ale jednak :)

Zastanawiałam się, czy w ogóle pisać tego posta, ale... Na kilku blogach przeczytałam ostatnio o planach wyprawy w to samo miejsce, więc chyba będzie jak znalazł :) Uwaga, uwaga - Zoo we Wrocławiu proszę Państwa.

Zoo  - z jednej strony miejsce straszne, gdzie zwierzęta w ciasnych klatkach, wybiegach itp. itd. Z drugiej strony (nie okłamujmy się) - dla większości z nas możliwość zobaczenia wielu zwierzaków na żywo. Jeszcze inna sprawa, że w zoo powinny się też znaleźć już krowy np., bo dzieciaki nie wiedzą, jak taki zwierz wygląda! We Wrocławiu małe ranczo już jest, gdzie mieszkają owieczki przeróżne, kózki, króliczki. Jakiś czas temu były również świnki. Więc dla krowy też jest szansa...

My oczywiście nie dla krowy się tam wybraliśmy (w sumie to dla tych świnek trochę), ale ciekawość pociągnęła nas tam ze względu na Afrykanarium. Ale o tym będzie pod koniec, więc zainteresowani mogą przewinąć.

Nie będzie też chronologicznie, bo motylarnia mniej więcej w połowie naszego obłazizmu nam wypadła. Ale ponieważ motyl ten był tak uprzejmy, że pozwolił podejść mi tak blisko (aparat kilka cm od niego dosłownie), to należało się wyróżnienie ;)

I obiektywnie o motylarni ode mnie. Żeby było fajnie i zrobiło wrażenie "wow", to trzeba trafić na szczyt wylęgu. Kiedy my byliśmy na początku czerwca, motyli było... kilka. Oczywiście, że ładne itp. ale na głowie nie siadały ;) No i motylarnia w Poznaniu jest fajniejsza :P Aha! Moje osobiste opinie wszystkie są w odniesieniu do zoo poznańskiego (nowego oczywiście).

Zaraz przy wejściu pooglądać można żyrafy, zebry i strusie. Plus? Te zwierzęta widać! W Poznaniu zebry to nawet podejdą do ogrodzenia i napawać się ich widokiem można. Natomiast żyrafy zazwyczaj tylko z lornetką można wypatrzyć. Minus? No chyba widzicie ten wybieg? Łysy piach, gołe pnie drzew. W P. wygląd jest bardziej zbliżony do naturalnego...

A na zdjęciu powyżej moje chłopaki po lewej i córka kuzynki. O, właśnie! Wybierając się do wrocławskiego zoo zwróćcie uwagę na ceny biletów. Indywidualne powalają. Należy jednak pamiętać, że zoo zostało przekształcone w spółkę. Aby się utrzymać - musi na siebie zarabiać. Zwierzaki coś jeść muszą ;) Z rodziną najkorzystniej wybrać się w poniedziałek. Koniec i kropka - wierzcie mi na słowo :D

Proszę Państwa, oto miś. Miś jest bardzo... smutny dziś :( Dobra - cieszyłam się, że mogę niedźwiedzie zobaczyć. Zresztą po raz drugi tam. No nie ukrywajmy - jest to atrakcja, tym bardziej gdy wiemy, że jakieś jeszcze żyją na wolności w naszym kraju. Zresztą wilki np. też są w tym zoo (piękne stwory).


Pająki, szarańcze, wszelkie robactwo, węże omijam raczej szerokim łukiem, a jak już patrzę - to z obrzydzeniem. Tak mam i już. Gady mnie nie kręcą również, ale ten kameleon był tak pociesznie kolorowy, że nie mogłam się powstrzymać.

Ale... Ten stwór był w pawilonie Madagaskaru (są tam też fajne nietoperze pod sufitem). Jak weszło tam więcej ludzi, to ilość tlenu do oddychania spadła drastycznie niemal do zera. Wychodziłam, a raczej wybiegałam stamtąd, jakby mnie stado goryli goniło ;)

Do nosorożca wybraliśmy się po słoniach. Pociesznie sobie truchtał ten akurat. Bo inne wypięły się i to dosłownie.

Straszne warunki mają. Znaczy słonie. Żal mi ich było okropnie. W porównaniu z nimi, to te poznańskie mają high life (chociaż i tak do d...). Akurat trafiliśmy na porę słoniowego lunchu. Fajne we Wrocławiu jest to, że są pokazowe karmienia zwierzaków. Na mapce jest spis wraz z godzinami i można się załapać na co ciekawsze opcje.

A już szczytem smutku był dla mnie ten osobnik poniżej. Nudzić się musiał niemiłosiernie, bo jak podeszliśmy, to podszedł i podwiesił się na wprost nas. I tak sobie patrzeliśmy na siebie w zamyśleniu. Nawet Młody umilkł i po prostu się gapił w te oczęta.


Znacie króla Juliana? U nas tydzień bez "Pingwinów z Madagaskaru" to tydzień stracony, a teksty z odcinków Młody zna na wyrywki. Tak więc król Julian rządzi! We Wrocławiu wykorzystali ten zachwyt nad królem i w trakcie pokazowego karmienia, gdy opiekunowie opowiadają o zwierzakach, to jest mowa o Julianie i jego rodzinie. I rzeczywiście dzieciaki chętniej tego słuchają (zresztą dorośli też). Lemury wyglądały na całkiem zadowolone z życia, więc ich mi żal nie było. Tak więc: Człowieki, odwiedzajcie lemury!


Poniżej paskudztwo. Ciasno mają, ale i tak się nie ruszają. Ten nawet okiem nie łypnął. Może sztuczny?


Mój własny prywatny żółwik poniżej ;) Skorupa wykonana z żywicy, a dzięki odniesieniu do Młodego (który maleństwem już nie jest) wiadomo jakie to olbrzymy potrafią być.

Mała dygresja... Gady, płazy, motyle i robactwo w jednym pawilonie są. Koło Bramy Japońskiej bodajże. Pawilon bardzo ładny... z zewnątrz. Ale w środku aż krzyczy o zmiany i woła o pomstę do nieba. Mam nadzieję, że za kilka lat najpóźniej jakieś zmiany zostaną przeprowadzone.

Na samym końcu wybraliśmy się do Afrykanarium. Czerwiec to akurat czas wycieczek szkolnych (no bo komu chce się uczyć jeszcze) i tych było po prostu pełno! Niech was jednak nie przerażą kolejki wycieczkowe przy wejściu głównym do zoo (tylko tam bilet rodzinny można kupić). Wchodzą one zazwyczaj na bilet grupowy i są wpuszczane przez osobną bramkę. "Normalny" człowiek podchodzi sobie spokojnie do tych z czytnikiem i już.

Wracając do Afrykanarium. Kolejka od rana była taaaaaaaaaaaaaka - właśnie przez te grupy wycieczkowe. My więc sobie obeszliśmy prawie całe zoo i dopiero potem ruszyliśmy na główny (w sumie) punkt programu. Na szczęście kolejka  przesuwała się bardzo sprawnie ;)


Ryby - super. Żółwie też. Płaszczki - świetne. Z większymi zwierzami zgrzyt.

Wybieg takiego hipopotama powiedzmy, że wystarczający, ale - betonowy! Czy jakaś insza sztuczność. Nie dało się kurna piaszczystego / ziemnego nasypu zrobić? A jakaś zieleń? Też by nie zaszkodziła. Jakieś pale pseudodrzewne były tam ustawione i kiedyś nawet liście miały. Ale jak my byliśmy wszystko suche i smutne. A tak niewiele do poprawy potrzeba! Tym bardziej, że kawałek dalej, w strefie Kongo, jest piękna roślinność i zielone (żywe) ściany. No więc jakieś szuwary chyba można by było?

Poniżej miejsce, do którego wszyscy pędzą - tunel pod wodą. Nie zdziwcie się - on bardzo króciutki jest! Ale efekt przepływających nad głową płaszczek i żółwi - bajera :D

Chyba trochę widać, że już wymęczona za wszystkie czasy byłam? :D

I już zupełnie na sam koniec - syrenka :D No prawie... Rodzina manatów należy do rzędu syren.

Na pierwszy rzut oka pomyślałam, że bardzo mało miejsca mają, ale... To są straszne leniuchy i właściwie cały dzień tylko jedzą. Powolne, ogromne łakomczuchy. Na wolności narażone na wyginięcie. Łatwo padają łupem kłusowników przez tą swoją powolność :(

Żeby nie było, to w Afrykanarium są jeszcze inne zwierzaki, w tym np. pingwiny z Madagaskaru :D Ale naprawdę nie miałam siły wyjmować aparatu za każdym razem. Tym bardziej, że do upilnowania miałam Młodego, córę kuzynki i... męża ;) Poza tym post i tak wyszedł znów długaśny. A następne czekają w kolejce przecież.

Mam nadzieję, że ta garść informacji przyda się komuś w ten wakacyjny czas. Bo podsumowując, to mimo wszelkich niedociągnięć i smutku jakie zoo w sobie zawiera, to warto. Nawet Ci z okolic Poznania niech się tam wybiorą. Bo w naszym zoo aż tylu zwierzaków (gatunków) nie ma...

P.S. Następny razem powrót do ogrodu ;)