Na pewno pamiętacie, jak w ostatnim poście pisałam o popijaniu piwka przed kominkiem? Jak się okazuje, był to ostatni raz. Mojego M. nosiło chyba i wziął się za rozbieranie tegoż paleniska. Na jego miejscu mamy zamiar postawić prostą kozę. Oczywiście dużo romantyczniej i większy efekt ma otwarty, ceglany kominek - zgadzam się. Niestety ta konstrukcja zabierała sporo miejsca i nie oszukujmy się - ciepło od tego zerowe. No chyba, że się siedzi dosłownie prawie w kominku ;) Nie do końca wiem, czego się spodziewać na miejscu, ale we wtorek się przekonam. No i koza może już nawet kupiona będzie do tego czasu...
Tak więc ku pamięci dla potomnych - tak to kiedyś wyglądało
Trochę żal... Jedną z większych atrakcji wakacji u Dziadziulków (tak się u nas mówiło) był właśnie ogień w kominku. Dlatego dla mnie to właśnie tytułowy "Koniec epoki". Marzyło mi się przerobienie go na taki typowo angielski. No ale nie na tym metrażu...
A jutro wielkie wydarzenie u mnie! Będę robiła galaretkę z porzeczek. Tak, tak, wielkie wydarzenie, bo ja jeszcze nigdy takich cudów nie działałam. Ostatnio tylko szybki mus rabarbarowy wg natchnienia od Gosi z HomeFocuss (ale o tym następnym razem).
Nie wiem jak u Was, ale nasza porzeczka poszalała. Tak - jedna porzeczka. Ugina się dosłownie pod czerwonymi kulkami. Wiem z doświadczenia, że nikt tego "nie przeje", no i zamarzyła mi się taka klarowna, cudna galaretka. No żeby chociaż jeden słoiczek taki był ;) Jutro zaraz po ćwiczeniach zabieram się do dzieła.
No tak - ćwiczenia. Może jak napiszę o tym tutaj, to nabierze mocy urzędowej. Postanowiłam wziąć się za siebie, a właściwie to za mój tyłek (przepraszam za dosłowność). Jego wielkość - ok, ale jędrność już słabo. I żeby było jasne - nie mam zamiaru wprowadzać żadnej diety, rezygnować z przyjemności typu piwko wieczorem itd. Daleko mi też do aerobiku, klubów fitness, a nawet jeżdżenia rowerem. Sport, prawie w każdej postaci (oprócz basenu i łyżew), jest dla mnie BLE! Znalazłam jednak 10-cio minutowy zestaw ćwiczeń na interesujące rejony. Póki co dwa dni, daję radę i jeszcze się nie zniechęciłam. Okazuje się nawet, że mam tam jakieś mięśnie, które da się ćwiczyć! Największy ubaw ma Młody, który na ekranie (gdzie leci film instruktażowy) kontroluje, czy robię wszystko jak trzeba. Nie szczędzi mi też swoich uwag: "Jeszcze!", "Ćwicz dalej!", "Wyżej noga!". A dzisiaj rano? "Mamo, wstało słonko, możesz już ćwiczyć.". Z takim trenerem na pewno dam radę :)