Chociaż kilka dni już minęło, to spieszę donieść, że wszystko u mnie ok. Tzn. w sprawie zabiegu ok. Ktoś nade mną czuwał w szpitalu i przyjęto mnie na oddział jako pierwszą (niektórzy musieli się naczekać, że ho, ho). Pomimo poślizgu w planowanych operacjach mój zabieg odbył się jeszcze tego samego dnia. O 13ej generalnie było już po wszystkim i gdyby nie konieczność zostania na obserwacji, to mogłabym śmigać do domu. Pomimo moich obaw przed znieczuleniem jakoś poszło - może dlatego, że dożylnie a nie przez maskę ;) Teraz jeszcze tylko zdjęcie szwów w piątek, wyniki w następnym tygodniu i przyzwyczajenie się do blizny.
Niestety kiedy emocje opadły, mobilizacja organizmu oklapła, to zaraz się rozłożyłam na wrednego bakcyla, którego dostałam od moich chłopaków. W jeden wieczór mnie nie było. Całe szczęście, że to już po zabiegu, bo inaczej byłby przełożony i kolejne miesiące czekania... Jednak jakoś szczególnie pochorować sobie ani poużalać się nad sobą nie mogłam, bo Młody po chwilowej niedzielnej poprawie w jakiś drugi etap przeszedł. Było nawet pobieranie krwi (tragedia na samą myśl), ale na szczęście udało się opanować chorobę i obeszło się bez antybiotyku.
Teraz sobie siedzimy razem w domku i doglądamy siebie nawzajem. Mój M. poskładał się jakoś ostatecznie i w poniedziałek wyruszył na kilka dni na snowboard. Niech sobie pojeździ - po powrocie czeka go wiele wyzwań remontowych i ogrodowych ;) My przynajmniej mamy spokój, żeby wycierać nasze nochale.
Spokój też miałam, żeby się rozłożyć z moimi zapasami nasion i zrobić przegląd. Już czas najwyższy, żeby zaplanować co, gdzie i jak. Nie mogę się doczekać pierwszych siewów. Z racji braku szklarni jeszcze chwilę muszę się wstrzymać, bo moja rozsada domowa wyleci później od razu do ogrodu. Ogrodniczki wiedzą jak ciężko jest wysiedzieć, gdy w powietrzu czuć już wiosnę prawie ;)
Na tym zdjęciu wygląda to może skromnie, ale to są takie wielowarstwowe stosiki, pomieszane wg moich różnych dziwnych kategorii :) No i oczywiście dzisiaj jeszcze dokupiłam kolejne 4 paczuszki :D Wierzcie mi, że to są jednak takie zupełnie, zupełnie konieczne i podstawowe. No... wg mnie oczywiście ;)
Kolejny przegląd odbył się dzisiaj. Tym razem przegląd nowego Cud Miód Boxu. Od kilku miesięcy zamawiam sobie czasem takowy. Zawsze jednak jako prezent dla samej siebie z jakiejś okazji. Ten był na zachętę, żeby zabieg dzielnie przetrwać ;)
Jeśli nie wiecie jeszcze co to jest, to tak w skrócie - taka paczka niespodzianka. Opłacacie takiego Boxa, ale nigdy nie wiadomo co się w nim znajdzie i co miesiąc jest inny. Same naturalne i eko produkty. Rzeczy, które czasem się ogląda na półkach (przynajmniej ja) w sklepie ze zdrową żywnością, ale ponieważ ich nie znamy, to nie bierzemy. Fajna okazja, żeby wypróbować. U nas chipsy jabłkowe już zostały pochłonięte przez Młodego, a prażona ciecierzyca jutro będzie jako dodatek w zupie. Syrop imbirowy natomiast otworzę zaraz po napisaniu posta i zrobię sobie pyszną herbatkę z nim :)
Ostatni przegląd to ten na którego punkcie mam ostatnio świra. Też ogrodowy, ale na papierze bardziej. Pojawiło się nowe czasopismo na naszym rynku - Gardeners' World. Tytuł dobrze znany na Wyspach, a teraz u nas, spolszczony. Ja się bardzo cieszę, bo uwielbiam angielskie ogrody i angielski sposób podejścia zwłaszcza do uprawy ogródków przydomowych i warzywników. Jest tego masa w tej gazecie. Za to reklam jak na lekarstwo ;) Szczegółową recenzję tego tytułu możecie znaleźć u
Magdy.
I tutaj mam dla Was małą niespodziankę. Przypadkowo stałam się posiadaczką dwóch tych samych numerów tej gazetki.
Bardzo chętnie oddam jedną Wam. Ale uwaga - są pewne wymogi. Po pierwsze - musicie mieć ogródek (przepraszam wszystkie bez). Po drugie - musicie w nim działać. Po trzecie - konieczne jest posiadanie chociaż malutkiego warzywnika. Zaglądam do Was, to wiem jak jest ;) I jak - znajdzie się ktoś taki? Kto pierwszy w komentarzu ten lepszy :)
Na zachętę jeszcze mały rzut oka:
Jak możecie zauważyć mój egzemplarz ma już pełno przyklejonych zakładek i karteczek w środku ;) I dzięki tej gazecie przekonałam ostatecznie mojego M., żeby zrobił mi wzniesione grządki na ten sezon. Jednak obraz działa na facetów dużo lepiej niż słowa ;)
To tyle u mnie. Biegnę dorzucić do pieca a potem poleżeć trzeba i odetkać zatoki jakoś ;)
P.S. Candy rocznicowe się szykuje...