25.01.2014

Zimowy tydzień

   Jak traktuje Was zima? U nas po ulepieniu bałwana przyszła ekspresowa odwilż i obecnie mamy zwłoki w ogrodzie ;) Na szczęście Młody nie rozpaczał, tylko kazał sobie przynieść marchewkę - nos, żeby mógł ją schrupać :D

To było przed weekendem jeszcze, natomiast w poniedziałek wszystko skuła warstwa lodu. Naprawdę - wszystko. Uschnięte rudbekie:


Każda igiełka na sośnie:


Żurawiny to w ogóle kosmos był!

Ja wiem, że na drogach niebezpiecznie przez to było. Że właściwie stłuczka na stłuczce. Tzn. wiem z przekazów ustnych, bo nam auto tak skuło, że nie było mowy o podjechaniu do sklepu nawet. Ale skoro tak ścięło i mrozik potrzymał, to jest już szansa, że jakaś część komarów i kleszczy padła, prawda? Nawet jeśli nie, to nie uświadamiajcie mnie. Wolę trzymać się tej myśli!

A jak już mrozem trzasło, to potem śnieg też się pojawił. Do lepienia nie nadaje się ani trochę, za to wspaniale skrzypi pod nogami. Nasłuchałam się go bardzo w tym tygodniu. Jako słomianej wdowie przypadł mi "wspaniały" obowiązek palenia w piecu i dorzucanie do niego... Tzn. przypadł w 100%, bo jak M. nie był na wyjeździe, to moja była dzienna zmiana tylko ;) Przy kolejnej rundce do piwnicy natchnęło mnie na mikro ozdobę przy wejściu do domu:

Wisi sobie przy schodach i cieszy moje oko za każdym razem. Jeszcze tylko knot muszę kupić i naftę. Ta ma wybrakowane szkiełko, ale w domu jest jeszcze druga - czerwona.

Choinkę niestety ostatecznie trafił szlag i musieliśmy się z nią pożegnać. Zimowy nastrój podtrzymuje jednak kilka drobiazgów jeszcze. M.in. modrzewiowe gałęzie ze światełkami na parapecie. Dołączyły do nich pierwsze cebulki kwiatowe. Złamałam się jednak... Chciałam czekać do wiosny, ale jak w Lidlu pojawiły się te metalowe pojemniczki z cebulkami, to musiałam mieć chociaż jeden! Do tego jeden hiacynt zerkał na mnie prosząco ;) Zgarnęłam też z domu rodzinnego zeszłoroczną cebulkę z mojego pokoju. Stała tam zapomniana biedulka. Zakwitnąć na pewno nie zakwitnie, bo złe warunki miała, ale puściła świeże pędy, więc niech cieszy nas zielenią. Potem pozwolę jej nabrać sił w ogrodzie i już tam zostanie. Żeby kolorystycznie grało, to wykorzystałam puszki po pomidorach, troszkę mchu z ogrodu, kawałek kokardki i voila!


Stoją obok słoja ze wspomnianym modrzewiem

A w słoju kamienie znad morza, które uparcie wybierałam czarne (suche są szare). Wiedziałam, że do czegoś się przydadzą, chociaż początkowo miałam inny pomysł na nie. Ale to jeszcze duuużo ich potrzeba.
(Tło do zdjęcia mało ciekawe jak widzicie, ale jeszcze nie jest wykończone przy oknach. Czeka to na liście priorytetów ;) )

Twórczo na tych puszkach się nie skończyło w tym tygodniu. Coś tam sobie wydłubałam z racji mrozu i jutro wykończę i pochwalę się w kolejnym poście. Pokażę też fragment mojej dzierganiny - projektu na który się porwałam.

Dzisiaj pozostaje mi tylko powitać nowe osóbki na blogu - bardzo się cieszę, że tu jesteście!

P.S. Ospa była i minęła. Obyło się bez większych ceregieli. Młody przeszedł łagodnie i z wyjątkowym spokojem. Teraz jeszcze nabiera odporności i dopiero potem fru do przedszkola ;)

16.01.2014

Przyszła!

   Doczekałam się :) Nie wiadomo na jak długo, ale zawsze coś. Zwłaszcza, że całkiem obficie i malowniczo u nas. Mowa oczywiście o zimie. Dzisiejszy poranek przywitał nas takim oto obrazkiem

Ten niebieski krasnal oczywiście nie witał tam już o poranku ;) Ale jak tylko rano wyjrzał przez okno, to ospa czy nie - wyjść musiał. Bo ospa jednak nadeszła i już się ciapkać białą mazią możemy ;) Oczywiście Młodego to bardzo łaskocze i chichra się, a cała biała maź trafia na okolicę. Zobaczymy jak to dalej będzie...

Zima nie wiadomo ile czasu zostanie i jaki przebieg będzie miała, a śnieg dzisiaj idealny do lepienia, więc dałam się namówić (czego się nie robi dla chorego) :)

Bałwanek śnieżnobiały nie jest, ale razem ze śniegiem przylepiało się wszystko, a więc niedobitki liści z trawnika, jakiś piasek i inne cuda. Ale poza tym wszystko jak trzeba - 3 piętra, wiadro na głowie, marchewa jako nochal i węgielki. Oczywiście ustawiony tak, żeby można go kontrolować z okna, czy nadal jest ;)

A co poza tym? Szydełkuję bez pamięci, mój projekt mnie wciągnął, wessał i normalnie oderwać się nie mogę. Od dzisiaj jestem też słomianą wdową, bo M. na wyjeździe w pracy. Jednak w niedzielę zdążyliśmy jeszcze razem świętować jego urodziny. Pyszna kolacyjka dosłownie w ostatniej chwili załapała się na zdjęcie, bo moje głodomory rzuciły się ledwo postawiłam na stole :)

Normalnie pychotka, nawet jeśli ciut z chili przesadziłam :D

A na zakończenie ostatnia fotka dzisiejszej zimy, bo jak szłam dorzucić do pieca, to po prostu musiałam to zdjęcie zrobić :)


Dobrej nocy Wam życzę... lub Dzień Dobry mówię. Ściskam nowe Obserwatorki. Te co są ze mną dłużej również :) Bardzo Wam dziękuję za komentarze. Ten dreszczyk emocji, gdy sprawdzam czy nowe się pojawiły - bezcenny ;)

9.01.2014

Czekam na... zimę!

   Na większości podglądanych przeze mnie blogów dziewczyny piszą, że likwidują już choinki, dekoracje świąteczne, pojawiają się wiosenne kwiaty itd. Najpierw wszyscy pędzili z wystrojem na Święta, a teraz wszyscy pędzą, żeby wiosnę już zrobić dookoła. A to jeszcze nawet nie połowa stycznia. A okres świąteczny kończy się w Matki Boskiej Gromnicznej (tudzież Ofiarowanie Pańskie) - to jeszcze ponad 3 tygodnie! Dziwimy się, że natura szaleje, że niemalże "Gwiazdka w maju", a sami nie jesteśmy lepsi. Ja w każdym bądź razie zwalniam. Moja choinka będzie stała albo do upadłego, albo do 2 lutego. Owszem - sypie się. Owszem - podcinam gałązki. Owszem - codziennie skaczę wokół nie ze spryskiwaczem. Ale pachnie, cieszy oczy i ociepla serca ;) Co więcej - w niedzielę ma przyjść trochę zimy. Bez szaleństw, ale może chociaż minimalnie biało będzie choć przez chwilę. I co? I ja wtedy jeszcze mam zamiar taras ustroić :P Bo tak bez bieli to kretyńsko by wyglądały sanki wystawione...

   A to nie wszystko! Czekam na zimę, bo mój ogród jeszcze się nie poddał. Bo jeszcze chce spać. Bo naciąga kołdrę na głowę i mówi: "Jeszcze 5 minutek". Ptaki co prawda od kilku dni ćwierkają wiosennie i już przez chwilę naprawdę zwątpiłam. Bo tu dwa krokusy wylazły, zadołowany pigwowiec kilka pączków wypuścił... Ale ostatecznie lekki mrozik ma być. I tutaj znowu się narażę. Bo ja bym wolała większy mrozik. I jeszcze żeby tak chwilę potrzymał. Żeby wybił albo przynajmniej porządnie przetrzebił komary i kleszcze!

Tak więc czekam, codziennie sprawdzam prognozy, obserwuję niebo i barometr. U nas 2 godziny temu zaczęło już mocno wiać, więc jakaś zmiana idzie. Takich widoków pewnie się nie doczekam

 ale pomarzyć można :)

Ponieważ ptaszki jednak mimo wszystko o wiośnie ćwierkały, to mnie wyciągnęły do ogrodu. Rozpoczęłam walkę (póki co bardzo nierówną) o światło dla przyszłego warzywnika! Idzie mi topornie...

Zdjęcie średniej jakości (przepraszam), ale co nieco widać. Jak dotąd udało mi się przedrzeć tylko na tym wąskim fragmencie, a to też nie do końca. Cudnie poplątane krzaki maści wszelakiej, poprzerastane jeżynami - kolczastym, a jakże. I jeżyny oczywiście staram się ominąć, krzaczory okiełznać, przedrzeć do płotu i uzyskać piękne światło. Jeszcze sporo mi zostało...

Kolejny powód, dla którego nie spieszy mi się do wiosny! Zanim nadejdzie muszę to ogarnąć, albo będę mogła co najwyżej mech sobie wyhodować :)

Lista zajęć i planów długa. I właściwie ciągle się wydłuża. Umyśliłam sobie, żeby wędzarenkę przed latem sklecić. Ale nie taką "metalowa beczka i już", tylko coś bardziej oko cieszącego. Do tego porwałam się na nowy projekt szydełkowy, na którym mi spooooro dni zejdzie (Nie mamo, nie powiem Ci co to, dowiesz się jak skończę).

Na dziś pozdrawiam Was już cieplutko i czekam na śnieg, bo nasze dywany dopraszają się trzepania w śniegu właśnie.

P.S. Donoszę, że ospa jeszcze nie wyszła i nadal czekamy. Ponieważ jednak zaopatrzyłam się już w stosowne specyfiki, to złośliwie albo się nie zaraził Młody, albo przejdzie bezkrostowo jak znam życie ;)

3.01.2014

Zakręcony początek

   I zaczął nam się ten Nowy, 2014. Plany? Postanowienia? Marzenia? Można by pewnie całe listy tworzyć, ale póki co jakiś taki chaos u mnie. Ogarnąć się coś nie mogę, jakiś niepokój mną targa. Niepokój oczekiwania być może. Po pierwsze na jutrzejszy sens kinowy. Raz do roku wielkie święto - ja i M. idziemy do kina. Na Hobbita oczywiście, bo ja przepadam, a M. przepadł po zeszłorocznym 3D ;)

A po drugie to już dużo mniej ekscytujące - czekamy na ospę. Ospę Młodego oczywiście. Cudowna nowina i oczekiwanie spłynęły na nas zaraz w piękny noworoczny poranek. Spędzałam Sylwestra z Młodym u mojego brata. M. wysłałam na imprezę, na która mieliśmy iść razem, ale moja mama się rozchorowała i opieka do dziecka nam odpadła. Bez paniki jednak. Ja aż takiej wagi do świętowania Nowego Roku nie przykładam, a M. przydało się takie oderwanie.
Wracając jednak do tematu... W uroczy i sielski poranek, bratowa "z pewną taką nieśmiałością" pokazała mi ciałko pierworodnego swego pod piżamką ;) No i klops. Młody pewnie podłapał w pierwszy dzień Świąt, gdy z kuzynem ściskali się i miłość rodzinną sobie okazywali (nie mówiąc o wspólnej zabawie). Oczywiście nic pewnego, ale już czekam z "niecierpliwością". Dziecię siedzi więc w domu, przedszkole powiadomione, a ja przez internet zamówiłam już specyfiki do apteki (zawsze kilka złoty taniej). I chyba nie muszę wspominać, że na samą wiadomość (i widok) o ospie drapię się jak oszalała? ;)

Czeka nas więc wspólny miesiąc w domu pewnie. Pytanie tylko czy w domu czy w ogrodzie? Bo pogoda oszalała chyba kompletnie. Ja się bardzo cieszę, że było w miarę ciepło, póki ogrzewania nie podłączyliśmy normalnego. Ale teraz? Rośliny mi w ogrodzie oszaleją! Krokusy już z ziemi wyłażą! Oby prędzej zima przyszła, bo jak tak dalej pójdzie to latem owoców nie będzie :( 

Wolę nie snuć jeszcze planów ogrodowych i czekam na zimę (przepraszam, jeśli to stwierdzenie okaże się mało popularne). Pogłowię się lepiej nad wnętrzem naszej chatynki. Rzutem na taśmę, ze względu na ulgę, w ostatni dzień roku kupiliśmy jeszcze panele do pokoju Młodego i płytki na ścianę do łazienki oraz na podłogę mikro-kuchni. Poszło w miarę gładko, chociaż M. już na głowę dostawał w sklepie ;) Zagwozdkę mamy jednak z umywalką troszkę. A konkretnie z punktem umywalkowym, że tak to nazwę. W ramach jedynego chyba szaleństwa finansowego kupiliśmy taką oto szafkę:

Oczywiście, żeby nie było za prosto, to nie jest szafka pod umywalkę, tylko tzw. półsłupek. Na żywo wygląda 100 razy lepiej, bo do złudzenia drewno przypomina. Podoba mi się, że to taki "drewniany kloc" trochę. Do tego, już w znacznie lepszej cenie, kupiłam w Bricomanie taką umywalkę nablatową:


Razem prezentują się bardzo fajnie, ale... No właśnie to ale. Trochę wysoki nam ten "słupek" się stworzył. Niby idealnie do mycia rąk (tudzież zębów) dla dorosłego człowieka, ale jednak zdecydowanie wyżej niż standard przewiduje. I teraz pytanie - ciąć nóżki w szafce od dołu, czy zostawić taką dziwną wysokość? Niebawem trzeba będzie podjąć ostateczną decyzję.

Póki co wracam do zaległości blogowych (już prawie wychodzę na czytelniczą prostą!), małe piwko i rzut oka na półeczkę wieczorową porą - tak mała rzecz a cieszy :)