Pod górkę miałam ostatnio... Z czasem - jak wiele osób. Z pogodą - jak wszyscy. W pracy - no może nie pod górkę, ale sporo roboty. Przede wszystkim jednak ze sprzętem elektronicznym. Na czele z laptopem, który wziął i umarł. Wziął i umarł z "całym moim życiem". Tak, wiem - powinnam robić back-up. Ale tak z ręką na sercu - kto z Was robi? I to robi regularnie?
Ano właśnie. Tak więc proszę nie oceniać ;) Teraz nie jest lżej, bo obecnie pracuję na sprzęcie, który nie powala prędkością i nerwy mi szarpie. Dlatego mam zaległości i tutaj i u Was. Ale powolutku, powolutku nadrabiam.
Żeby nie było - nie tylko negatywne sprawy mnie napotkały ostatnio. Były też pozytywne, a ostatnia z nich to:
Chelsea Fringe - Poznań
I dzisiaj, na przełamanie lodów po tej dwumiesięcznej przerwie, fotorelacja z tego wydarzenia. Okrojona, bo generalnie zdjęć tyle, że mogłabym osobnego posta każdemu ogrodowi poświecić. A tu już kolejka spraw na kolejne wpisy czeka ;)
Sprawcą zamieszania są
Arek Łuc i
Tomek Ciesielski. Pomysł sprawdzony w innych krajach przeszczepili do nas. Na moje szczęście w tym roku spróbowali z Poznaniem, więc musiałam skorzystać :)
Pierwszy ogród malutki. Taka ciut większa "chusteczka" przy szeregowcu. Jednak zdecydowanie w moim stylu, taki jak lubię. Każdy centymetr kwadratowy wykorzystany z rozmysłem, wplecione elementy dekoracyjne z drewna i kamieni. Przez cały sezon coś kwitnie, coś pachnie. Pięknie.
Powyższe zdjęcie robione tarasu, którego wystrój zacierał granice między domem a ogrodem.
Przesympatyczni właściciele są zbieraczami osobliwych staroci, które wyeksponowane są w każdym zakątku. Jako pierwszy ogród na liście to był strzał w 10-tkę.
Ogrody 2 i 3 były połączone ze sobą - zaraz obok właścicieli jednego mieszkają ich rodzicie. Niestety muszę się uderzyć w piersi, bo bardzo mało zdjęć w nich zrobiłam i nie bardzo mam co Wam pokazać. I to nie dlatego, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie! Duż0 smaczków, ładne kompozycje na rabatach, całość spójna i taka przyjemnie normalna. No i niemalże na wejściu warzywnik, a to mój mały świr przecież ;)
Do tego właściciele postarali się i chociaż ich nie było, to na zwiedzających czekały tabliczki opisujące pokrótce każdy zakątek.
Ogród rodziców troszkę mniej ciekawy, ale nadal przyjemny dla oka.
Ogród 4 z początku wydał mi się nudny i nijaki. Na szczęście w trakcie naszej bytności w nim, powrócił właściciel i opowiedział nam co nieco. A co ważniejsze - pokazał na zdjęciach ogród w jesiennej odsłonie. I gdybyśmy takim go zobaczyli, to na pewno powaliłby nas na kolana.
Niestety w czerwcu klon był zielony, a nie palił się pomarańczami.
Zwróćcie uwagę, że w tym ogrodzie zrezygnowano z płotu na rzecz symbolicznego murku, oddzielającego teren prywatny od miejskiego (który jednak i tak został zagospodarowany przez właścicieli tego ogrodu).
Poniżej właściciel pokazujący Arturowi inne odsłony ogrodu.
Jest to narożny szeregowiec, dlatego wejścia do ogrodu są dwa. Poniżej boczne, od strony wjazdu do garażu.
I od frontu.
Ogród nr 5. Moim zdaniem wymuskany do granic przyzwoitości.
Na wejściu powitał nas jednak piękny okaz piwonii drzewiastej.
W moich oczach całość ratowała jedynie rabata przy tarasie i... potężny rechot żab ze stawu w ogrodzie sąsiada ;)
Ogród nr 6 to ciekawy przedogródek. Położony nad naturalnym ciekiem wodnym, a właściciele skrzętnie to wykorzystali.
Oczywiście sprawdziliśmy, czy to nie atrapa, ale Artur poszedł na pierwszy ogień ;)
Ogród nr 7, to duuużo iglaków. Normalnie mnie nie powalają, ale tutaj dałam się poczarować. Może to "wina" miłego właściciela, który chętnie nam opowiedział historię ogrodu.
A może to jednak te brzozy? Bo wiecie przecież, że to moje ukochane drzewa.
Na koniec perełka i smaczek i wcale tutaj nie słodzę, bo jest to ogród Tomka ;) Na wejściu piękna wisteria (której historię nie tak dawno od samego Tomka słyszałam przy kawusi).
Specjalnie na wydarzenie poziomki postanowiły wydać pierwsze w tym roku owoce :)
Dokładnie podglądaliśmy co się dzieje na rabatach.
Ja znalazł wiele inspiracji do mojego wiosenno-cienistego fragmentu ogrodu. Poniżej jedna z nich:
A niżej pięknie pachnąca piwonia i dowód na to, że nie tylko ja z Arturem odważyliśmy się zajrzeć ludziom do prywatnych ogródków.
I jeśli Wam kiedyś nadarzy się taka okazja, to gorąco polecam! Poza ładnymi ogrodami zazwyczaj łączy się to ze spotkaniem ciekawych, podobnie zakręconych ludzi, podpatrzeniem fajnych pomysłów i poznaniem kilku nowych roślin (przynajmniej u mnie tak było). A jak jeszcze cel szczytny - Chelsea Fringe Poznań wspomogło jeden z domów dziecka - to aż głupio nie skorzystać. Kto z Poznania lub okolic i nie skorzystał, ten trąba :P
P.S. Postaram się już nie przepadać na tak długo. Kto mnie obserwuje na
Brzezinowym facebooku ten wie, że nie próżnowałam w ostatnim czasie i działo się trochę tego i owego. Kto chce wiedzieć co, niech sobie sprawdzi :P Na blogu póki co trzymać się będę teraźniejszości :)