Witajcie kobitki! Planowałam jeszcze niedawno, że wiosna przyjdzie, energia napłynie i będę częściej pisać. Jednak jak to zwykle bywa - Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość :) No to jak mu opowiedziałam, to postukał się znacząco w czółko i przestawił mi trochę życie. Najpierw zafundował mi niezły stres zdrowotny, który na szczęście zakończył się w miarę pozytywnie. Ale co sobie zszargałam nerwy, co się nocami budziłam co chwilę, co paznokcie naobgryzałam... No dobra - nie obgryzam, ale byłam bliska. A ponieważ ktoś w górze uznał, że to nadal za mało "atrakcji", to równolegle podsunął mi pod nos ofertę pracy. Na gwałtu-rety szykowanie stosu papierów, kserówek, rekomendacji itp. itd. Szczytem było zorganizowanie mi rozmowy kwalifikacyjnej i badań w szpitalu w jeden dzień... Oczywiście w związku z tym na rozmowę poszłam niemal kompletnie nieprzygotowana. Jednak inni chętni musieli być w jeszcze gorszej formie niż ja chyba ;) Koniec końców od czwartku koniec "laby" mnie czeka. I już z góry Wam zapowiadam, że dowiecie się wkrótce więcej, bo troszeczkę liczę na Waszą pomoc i wsparcie. Nic wielkiego, wystarczy kilka kliknięć myszką, ale pozwoli mi to wykazać się przed zwierzchnikami ;) Tak więc w tym temacie szczegóły wkrótce.
W związku z tymi zawirowaniami nie udało mi się tu być przed Świętami, by Wam życzyć, nie miałam też czasu by odpowiadać na Wasze życzenia. Niniejszym więc bardzo Wam za nie dziękuję. To strasznie miłe, że pamiętałyście o mnie w tym zabieganym dla większości z nas okresie.
Niestety czas mi tak umknął, że nawet nie miałam kiedy świątecznych zdjęć porobić. Już nie mówię na bloga, ale nawet dla siebie. Może jak pracę zacznę, to jakoś lepiej uda mi się zorganizować ;)
Generalnie przygotowania do Świąt były u mnie jakieś takie na speedzie w ostatnim momencie. Jednak jakikolwiek moment ładnej pogody wyciągał mnie zaraz do ogrodu i roślinek. A same na pewno wiecie, że dzieje się wśród flory ekspresowo wszystko. Aktualnie gdzie nie stanę to konwalie mnie atakują. Albo chwasty, ale na to przymykam oko jak mogę. No nie rozdwoję się ;) Ogarniam na bieżąco to co już zdziałałam i pomalutku zwiększam zasięg oddziaływania. Konkretnie to:
Ogarniam na bieżąco inspekcik. Właściwie to zdjęcie jest już mało aktualne, bo w ciągu ostatnich 3-4 dni zrobiła się tam niemal dżungla.
Mięta przeprowadzona w zeszłym roku do skrzynki z ula nieźle sobie radzi, chociaż musiałam ją odkopać spośród chwastów.
Pielęgnuję moje siewy eksperymentalne. Powyżej tryptyk groszku angielskiego, który w końcu się pojawił. A ponieważ jestem strasznie zachłanna ;) to udało mi się jeszcze zdobyć zestaw nr 4 z Kącika Badacza. Normalnie chyba głupi ma szczęście, bo jest to zestaw nad którym się wahałam wybierając ostatecznie nr 3. O tym jednak kiedy indziej będzie.
Moje siewy rozsady w wytłaczankach zaczęłam przeprowadzać do większych doniczek (dyniowate)
Tutaj jeszcze przed przeprowadzką, którą zniosły bardzo dobrze i wyraźnie się ucieszyły z większej przestrzeni życiowej.
Część roślinek wyniosła się już na dwór (spóźniony bób), a niektóre nadal sobie dziarsko rosną, ale to dosłownie ich ostatnie godziny :)
To fenkuł, który pięknie wykiełkował z angielskich nasionek i czeka na swoje prywatne doniczki ;)
Wysiałam też trzy rodzaje bazylii (póki co trzy i póki co w domu) oraz brukselkę. Pięknie wschodzą i serce me radują ;) Co to się porobiło ze mną na starość ;)
Kreatywnie w ostatnim czasie udało mi się tylko stworzyć "koszyczki" na jajka i pochwalę się nimi w następnym poście. Chociaż to już po świętach, ale dumna z nich jestem i w końcu mamy jeszcze oktawę wielkanocną. Dusiu - ogromnie Ci dziękuję za wzór! Zdziałałam też bransoletkę z koralików i też się pochwalę next time. Strasznie wciągające zajęcie takie koraliki i naprawdę muszę z sobą walczyć, by nie kradło mi to za dużo czasu :D
Teraz uciekam, bo zaraz trzeba odebrać Młodego z przedszkola. Biedulek od czwartku będzie musiał zostawać na niemal cały dzień... Trzymajcie więc za nas kciuki - by on się przystosował i bym ja się szybko odnalazła w robocie :)