Jakiś czas temu pisałam Wam (o - tutaj), że szykuje się takie wydarzenie jak Konwent Blogosfery Ogrodniczej i to na dodatek w Poznaniu, więc oczywiście się wybierałam. Czas na organizację był wyjątkowo krótki, dlatego (co było do przewidzenia) wstępny plan spotkania zmieniał się wielokrotnie na przestrzeni kilku dni. Właściwie do ostatniej chwili nikt nie był do końca pewien jak to ma wyglądać, jak wypadnie, jaki jest program. Oj gdybym musiała przemierzać pół kraju jak niektórzy, to minę mogłam mieć niewyraźną...
Ale jak większość z Was wie, ja do Poznania to rzut beretem mam i mogłam sobie na takie eksperymenty spotkaniowe pozwolić z czystym sercem. Właściwie to już nie chodziło o konwent wcale, tylko o spotkanie ze znajomymi osóbkami, blogerami. Nad niedociągnięciami spotkania powinnam może spuścić zasłonę milczenia, ale ku pamięci warto jedno odnotować.
W programie były wystąpienia blogerów. Pierwotnie miały być dla czytelników, ostatecznie odbiorcami byli producenci i ich przedstawiciele z branży ogrodniczej. I powiem Wam, że w sumie bardzo cieszyłam się, że ze swojej prezentacji zrezygnowałam. My (blogerzy) szykowaliśmy się na spotkanie z czytelnikami, zapaleńcami ogrodowymi. Oni (producenci) spodziewali się prezentacji naszych blogów i profili. Niestety nikt im nie wytłumaczył sytuacji...
Na szczęście my generalnie dobrze się bawiliśmy na wystąpieniach kolegów i koleżanek :)
Szczególnie podobało mi się wystąpienie Tomka Ciesielskiego o Chelsea Fringe, ponieważ uczestniczyłam w tym wydarzeniu (moja relacja - tutaj) i fajnie było popatrzeć na to samo z jego (jako organizatora) perspektywy.
Uśmiałam się na półimprowizowanym wspólnym wystąpieniu Wery i Cezara (Werxwer i Miejski Ogrodnik) :D Szkoda, że producenci mieli miny jak z nagrobków. Ale skoro nie chciało im się nawet zerknąć na ich blogi / vlogi przed spotkaniem, to już ich strata :P
Kolejnym punktem programu były fajne warsztaty dla nas i możemy tylko żałować, że przewidziano na nie po prostu za mało czasu!
Podzieleni na grupy mogliśmy porozmawiać o naszych blogerskich bolączkach. A potem zaprezentować je sobie nawzajem.
Ku pokrzepieniu mojego amatorskiego serca okazało się, że wszyscy (mniej i bardziej znani) mamy niemalże te same problemy. Jakie spytacie? Ano brak czasu (blogerzy ogrodniczy nie żyją z blogowania), natłok tematów i wybranie tych najciekawszych, opanowanie nowych technologii (jestem w trakcie - hi hi hi), mały odzew czytających.
Tak, tak - to ostatnie jest bardzo demotywujące. Jakoś zawsze łatwiej się zabrać do kolejnego posta, gdy pod poprzednim pojawią się komentarze i wiemy dla kogo piszemy. Tak więc jak chcecie mnie zmobilizować do częstszego pisania, to wiecie co robić ;)
Wracając do warsztatów - druga część to wyobrażenie naszego idealnego czytelnika :) Bardzo o tych czytelnikach trzeba myśleć i ich sobie wizualizować, by się ujawnili :D A tak serio - kiedy wiemy dla kogo piszemy (lub chcemy pisać), to łatwiej jest dobrać tematykę, styl, a nawet wygląd bloga.
Po warsztatach mieliśmy ponownie spotkanie z producentami. Tym razem w luźniejszej atmosferze przy kawie i lampce wina ;)
Nawet udało mi się poznać kilka sympatycznych osób. Ale póki co nie spodziewajcie się jeszcze postów sponsorowanych :D W najbliższym czasie pozostanę dla Was naturalna i niezmieniona, bez grosza w kieszeni :D
Wieczorem mieliśmy już spotkanie zupełnie na luzie, alkohol się lał, była zabawa. Dałam się nawet namówić na partyjkę bilarda z miłym i kulturalnym przedstawicielem z Agrecolu. Był też niestety synek prezesa. I tutaj uwaga do firmy (jeżeli kiedykolwiek trafią na ten wpis) - nie wysyłajcie tego gościa nigdy, by reprezentował was. Niech siedzi lepiej zamknięty w domu i wstydu wam nie przynosi...
I tym optymistycznym akcentem kończę moją relację z Pierwszego Konwentu Blogosfery Ogrodniczej :D
Zdradzę Wam jeszcze, że dzień "po" był jeszcze milszy, bo razem z dwiema blogerkami spędziłam miło czas w ogrodzie botanicznym, a potem z większą grupą na przepysznym lunchu. Jak się zbiorę, to nawet post napiszę o tym. Zwłaszcza o "botaniku", bo mnie tam natchnęło!
P.S. Zdjęcia dziś takie sobie, bo robione telefonem, a jeszcze nie opanowałam zdjęć we wnętrzach ;)