Niezapominatka uprzytomniła mi ostatnio, że co wezmę kilka dni wolnego w pracy, to zaraz chłodem nas pogoda atakuje. I rzeczywiście coś w tym jest! Tak więc ja bardzo przepraszam, że ostatnio dwa dni urlopiku wzięłam. Jednak teraz przez dłuższy czas wolnego nie będzie, więc ciepełko już się zbliża ;)
Oczywiście mój urlopik chciałam poświęcić w całości na ogród, co jak zawsze wyszło tyle-o-ile... Plany były całodniowe, a wykonać udało się ułamek z tego wszystkiego. Niemniej zapraszam na szybki spacerek po moich włościach :)
Ostatnio czasu brakowało mi nawet na codzienne obchody po ogrodzie, jednak udało mi się co-nieco uchwycić w kadry. Po pierwsze orliki dały czadu!
Wiem, że ostrzegałyście mnie przed pozostawieniem siewek wśród wrzosów, ale tym co już były postanowiłam dać szansę. Oczywiście nie żałuję, bo pięknie zakwitły! I to bardzo wysokie - jeszcze takich nie widziałam :) Są takie w kolorze fuksji, są różowe jak na zdjęciu, a kawałek dalej w cieniu kwitną piękne białe. Już postanowiłam, że na przyszły rok, gdy stworzę sielską rabatę (to mój nowy plan), to orliki też tam będą :D
Wspominałam jesienią, że moja mama dorwała na wyprzedaży dwie malutkie azalie po 5zł ledwo. Długo nie dawały znaków życia i już myślałam, że szlag je trafił. Jednak całkiem niedawno śmiało puściły nowe listeczki i może w przyszłym roku nawet zakwitną?? :)
Tulipany oczywiście już prawie wszystkie przekwitły. Po tych czerwonych nawet wspomnienia już nie ma. Dużo później zakwitły jednak żółte, które zastałam już przy naszej przeprowadzce. W zeszłym roku jednak nie pokazały ani kwiatuszka i myślałam, że trzeba będzie wykopać i znaleźć im nowe miejsce. Ale w tym roku pokazały, co jeszcze potrafią :)
Bardzo spodobało mi się wybarwienie ich płatków :)
Z ozdobnych "spraw", to lada momencik rozwinie się mój jedyny czosnek ozdobny :)
Przydałoby się mu jednak jakieś towarzystwo, bo taki samotny jak palec jakoś tak traci na atrakcyjności...
Za to maki same dla siebie są idealną kompanią. Moje wieloletnie pąki mają nabrzmiałe i lada chwila wybuchną. Zresztą dwa pierwsze kwiaty już strzeliły!
Przy okazji zamieszczam ogłoszenie parafialne, o którym kilka osób już wie - jeżeli macie chętkę na te maki, to jesienią będę zbierać makówki pełne nasion. Z radością przekażę je dalej w świat (Qrko - Ciebie mam już zapisaną :) ).
Przejdźmy teraz do bardziej przyziemnych spraw, czyli przyszłościowej wyżerki ;) Brzoskwinia zawiązała mnóstwo owoców:
Na pewno wiele z nich opadanie, ale może jakiś mały dżemik uda się sklecić? bo na dorodne owoce do bezpośredniej konsumpcji to ja tutaj nie liczę ;)
Warzywnik również szaleje i oficjalnie, pełnym głosem obwieszczam wielką pochwałę grządek wzniesionych! Na tym moim piachu nic jeszcze tak dobrze nie rosło! Po pierwsze grządka nr 1:
Od lewej: pan Bób, pan Groszek, pan Koperek i pani Sałata :)
Panowie Groszek i Bób wraz z kwiatami ;)
Grządka nr 2:
Na pierwszy rzut oka wybija się oczywiście rzodkiewka. Pierwszy raz normalnych i właściwych rozmiarów w mojej uprawie ;) W narożnikach przyczaił się lubczyk i szałwia. Poza tym zaznaczają się rządki marchewki i natki. Dość nieśmiało majeranek. Do towarzystwa powędrował już szpinak nowozelandzki z rozsady, a jeszcze dziś (jak się uda) dołączy kilka pomidorków koktajlowych.
Grządki nr 3 niestety nie uchwyciłam jeszcze na zdjęciu. Wierzcie mi więc na słowo, że pięknie rosną tam buraczki z rozsady, osłonięte przed żarłocznymi robalami. Na grządce nr 4 zawitają natomiast w ten weekend rozsady kapustnych (miały już dawno, ale wiecie jak jest...). Gotowy jest też wał na przyjęcie cukinii i dyni. Na tą ostatnią grupę przydałoby mi się więcej miejsca szczerze mówiąc. Przewiduję pewne trudności ;)
Przeprowadziłam też ostatnio pierwsze poważne zbiory, z których to powstała sałata do obiadu :D
Miłośnik zieleniny wszelakiej - czyli Młody - wyściskał mnie za to po obiedzie jakby nie wiadomo jakie rarytasy na stół wjechały ;)
Muszę się Wam też pochwalić, że w końcu Młody ma swój własny pokój :D Trochę się chłopak naczekał, ale w końcu wraz całym swoim majdanem zajął własne cztery kąty. Od dwóch nocy śpi tam również i nie ma z tym najmniejszych problemów. To raczej ja go mam i budzę się co chwilę nie słysząc jego oddechu w pobliżu :D Jeśli mi pozwoli, to pokaże Wam jego królestwo wkrótce - bo przecież należy się pochwała dla mojego M., który sam zrobił tam wszyściuteńko! Zresztą i inne rzeczy tworzy M. ostatnio i jak już skończy to chyba cały post mu poświęcę ;)
Ja natomiast, odzyskawszy trochę naszego głównego pokoju, zamówiłam sobie na prezent urodzinowy kilka cudeniek od Ewy. Dzisiaj pokażę Wam śliczne lniane poszewki na poduchy, ze wzorem przeze mnie wybranym :)
Len ma idealny kolor i zagniotki ;) Nie mogę się napatrzeć!
Zamówiłam jeszcze bieżnik na stół i w prezencie dostałam drewnianego konika, ale to następnym razem już. Również w następnym poście wyjaśnię zagadkę prezentu od mamy, bo nie uchwyciłam go jeszcze na zdjęciu - sorki ;)
Trzymajmy teraz kciuki za ciepełko i siły wielkie dla ogrodniczych dusz ;)