że to właśnie dzisiaj powrócę na blogowe łono? Bo na pewno nie ja :D Od kilku dni zbieram się i zbieram. Czemu mnie nie było? Wcale nie życie, chorowanie itp. (chociaż też się trafiło), tylko prozaiczna praca. Szykowanie folderów edukacyjnych i ulotek o tematyce eko tak mnie przykuło do komputera, że w domu nie mogłam już na niego patrzeć. Na szczęście było minęło, nadrabiam zaległości u Was (prawie wychodzę na prostą) i powoli myślę o Świętach.
Zanim jednak zbliżymy się do chwili obecnej (co nastąpi pewnie w okolicach Świąt właśnie) czekają Was (i mnie) trzy posty z przeszłości. Dzisiaj ten pierwszy...
Chilli Fiesta 2016 - z wizytą u Kasi i Andrew Bellingham
Dawno, dawno temu - bo we wrześniu; za siedmioma górami i siedmioma jeziorami - bo na Kaszubach, Kasia i Andrew urządzili drugą już Chilli Fiestę dla wszystkich chętnych. A że ja do Kasi zawsze chętnie, to sterroryzowałam moich chłopaków i bladym, bardzo mglistym świtem (no... prawie świtem) ruszyliśmy w drogę. Na trasie pogoda zapowiadała się mega paskudnie, ale gdy dojechaliśmy... (Uwaga - lokowanie produktu zwanego słońce i upał.)
Aha! Dwa słowa wyjaśnienia w sprawie zdjęć. Bo mogliście już je widzieć u Kasi - zostałam nadwornym fotografem. Zresztą nie tylko, bo Kasia była taka kochana, że pozwoliła mi pomagać w trakcie imprezy - dziękuję za zaufanie :)
Wracając do tematu imprezowego. Przybył cały przekrój pokoleń.
Dzieciaki zostały wciągnięte w różne zabawy przez animatorkę,
(Na zdjęciu moje dziecię, które nie mogło mi wybaczyć, że poprzednim razem byłam u Kasi bez niego.)
a dorośli mogli w tym czasie wysłuchać Kasi.
W czasie, gdy było robione powyższe zdjęcie było już baaardzo gorąco. Przez całe lato nie wysmażyłam się tak, jak przez ten jeden wrześniowy dzień u Kasi. Każdy kawałek cienia był okupowany ;)
W jednym takim cienisty zakątku Bure Misie wystawiły swoje pyszne sery i przetwory.
Ile by nie przywieźli ze sobą na sprzedaż, to i tak u Kasi rozejdzie się wszystko. Tym bardziej jak przyjedzie pewna Aga z mężem, który wykupi wszystko co zostało :D No i ja - nie mogąca opanować się przez kupnem serów wszelakich. Ale są tak pyszne...! Nie ukrywam, że wiadomość, iż pojawią się Bure Misie z serami, była dużym motywatorem, dla tej kilkuset kilometrowej wyprawy ;)
(Ich sery i inne pyszności można też kupić on-line - tutaj.)
Na Chilli Fieście nie dość, że pięknie i super atmosfera, to jeszcze do tego pysznie. Andrew jak zawsze zaszalał w kuchni i przygotował pyszności dla głodomorów. Czyli chyba dla wszystkich, bo nie sposób oprzeć się pachnącym potrawom, przyrządzonym niemalże w całości z plonów ogrodowych.
Etatowy pomocnik Kasi, czyli Ewa wydaje pyszne jedzonko. A na dole zdjęcia, pod szklaną kopułą widać muffiny z miechunką jadalną - rewelacja! Specjalnie dla tych muffinek będę ją uprawiać w przyszłym roku.
Dla tych wolących na ostro - chilli con carne z domowym coleslawem i salsą pomidorową (u góry). A w wersji łagodnej (poniżej) makaron z pesto, sałatką z buraków i... nie pamiętam :D Coś z pomidorami. Jak spróbowałam tej sałatki buraczanej, to moje kubki smakowe i zmysły odpłynęły - być może dlatego nie zarejestrowałam, co jeszcze mam na talerzu :D
Po jedzeniu "pół godzinki dla słoninki", a niektórzy odbywali rozmowy kuluarowe :) Albo tajne narady? ;)
Z pełnymi brzuchami potoczyliśmy się w kierunku tunelu, gdzie rośli bohaterowie fiesty.
Słów kilka od Kasi o uprawie i innych tajnikach ekoogrodnictwa.
Oraz próbowanie przetworów z chilli - chutney i galaretka z chilli. Polecam zwłaszcza to drugie. W ostatnim wpisie u Kasi możecie zresztą znaleźć więcej przepisów na wykorzystanie papryczek - tutaj. Ja na pewno skorzystam, bo jeszcze nie opanowałam mojej klęski urodzaju :D
Kiedy Kasia opowiadała, ja szpiegowałam w tunelu ;)
Nie szkodzi, że taki tunel zająłby mi 1/4 działki. Mogłabym mieć :D Tam sezon nigdy się nie kończy!
Niestety nadeszła w końcu pora tego pięknego dnia, gdy trzeba było zbierać się do domu... Z ciężkim sercem (bo nie chce się wyjeżdżać z tak pięknego miejsca, gdzie ludzie są tak sympatyczni i kochani) nadeszło pożegnanie.
Trzy styrane słońcem kobiety, czyli Kasia, Aga i ja (oraz dziecię Kasi, moje i cień mego męża).
Ta siateczka mało malownicza w moich rękach, ale Kasia-wariatka zaczęła już obdarowywanie mnie. Dostałam nawet pyszne jajeczka od kurek Kasi :D
Ostatni rzut okiem...
... i w drogę. Na pewno wrócę w kolejnym roku :)
A po powrocie jeszcze długi czas mogłam cieszyć się pięknym bukietem z ogrodu Kasi.
... który atakował nas potem strzelającymi kulkami nasion :D
***
Na dzisiaj to tyle. Kolejny post będzie o naszym mini urlopiku w Karkonoszach. Wiem, że niektórzy czekają. I to czekają już bardzo długo. Wpis będzie w kolejny poniedziałek :)
Aha! Jak ktoś jest chętny, to jeszcze można się załapać na wymianę nasion- ja też się wystawiam m.in. ze swoim chilli. Zapraszam tutaj - Na Ogrodowej.
A teraz ściskam Was cieplutko (bo mrozik trzyma).
Ania
Napisz dokładnie kiedy i gdzie się odbywa ta cudna impreza.
OdpowiedzUsuńChilli Fiesta odbywa się na początku września w siedlisku (ta nazwa bardzo mi tam pasuje) Kasi i Andrew, niedaleko Kościerzyny. Wszelkie informacje zawsze pojawiają się na stronie Kasi http://katarzynabellingham.blogspot.com/ i na profilu Facebook. Na wiosnę (w maju) odbywa się kiermasz roślin, na który też na pewno znów się wybiorę. Poza tym w ciągu roku są różne warsztaty dla ogrodników. Na prawdę warto się wybrać, nawet gdy ma się (tak jak ja) kilkaset kilometrów do przejechania :)
UsuńJejku jak fajnie :) Stronkę Kasi też znam. Widać, ze było super :)
OdpowiedzUsuńU Kasi zawsze jest super. Nawet jak pada deszcz - tak jak na pierwszej Fieście w zeszłym roku :)
UsuńHe, he, a wczoraj było tam zupełnie zimowo!!
OdpowiedzUsuńWidziałam Twoje fotki z dnia poprzedniego. Musiało być super!
Usuń...pamiętam ten miniony dawno, dawno temu wrzesień. To był chyba jedyny w tym roku ciepły a gdzieniegdzie nawet gorący miesiąc tego roku. We wrześniu to nawet zaprawa zasychała mi wprost na kielni;) ...a teraz, zostawiam ją na noc i rano wciąż jest rześka;) skądinąd to dobrze, bo nadmiar nie musi koniecznie być wyrabiany nocą przy świetle tzw. "czołówki".
OdpowiedzUsuńPS.
jak tylko oporządzę się z odbudową natychmiast, niezwłocznie zajmę się organizacją eco-ogrodu za domem.
Nie ma nic lepszego na świecie niż zdrowe jedzonko:)
A jeszcze poranne wędrówki z kawą w ręku i w piżamie, gdy sprawdza się, co przez noc urosło - to jest radocha :D
UsuńA Staruszce szykuje się świetne towarzystwo :)
Ale fajna ta impreza, może i mi się kiedyś uda do Kasi zawitać. Jak to dobrze, że jest internet i są blogi, można się poznać i pobyć trochę u kogoś, nawet jak mieszka się daleko od siebie :)
OdpowiedzUsuńP.S. Chętnie też poznam przepis na muffinki z rodzynkiem brazylijskim ;) W tym roku postaram się go wysiać wcześniej (pewnie w domu na parapecie), ma długi okres wegetacyjny podobny do papryki, a potraktowałam jak pomidora i niewiele rodzynków zdążyło mi dojrzeć. Ale było w sam raz na próbę na surowo ;)
UsuńTfu .... w następnym roku. Ja już myślami w marcu jestem ;)
UsuńTak właśnie!! trzeba się namówić i spotkać!!! ;)
UsuńKuro Neko - wokół Kasi są tak piękne tereny, że można w okolicy sobie urlop zaplanować i wybrać się przy okazji w odwiedziny. I ja też myślami jestem już na przełomie lutego i marca. Rączki świerzbią powoli :D Przepis na muffiny najzwyklejszy na świecie, tylko jako dodatek zamiast innych owoców jest wrzucony rodzynek brazylijski. Ale pysznie się komponuje.
UsuńZa Zielonym Płotem - na końcu świata nie mieszkacie, więc szanse są. Ogarnijcie tylko Latorośl i można myśleć :)
Świetna impreza! A Kasię podziwiam za to, że tak Jej się chce chcieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Kasia to wulkan energii jest. To chyba przez to pyszne jedzonko z własnego ogrodu, naładowane na maksa witaminami ;)
Usuńi jeszcze tą energią potrafi zarażać czego przykładem jest wasze wrześniowe spotkanie (notabene ... do pozazdroszczenia)...
UsuńAle krzepiący post ;) Teraz za oknem buro a u ciebie słoneczne,chilli fajerwerki !!! Ja marzę żeby wybrać się w końcu do Kasi i w mordę jeża może w wakacje wreszcie się uda!! I się spotkamy gdzieś po drodze ;)
OdpowiedzUsuńW zależności od tego, jaką trasę obierzecie, to nawet jestem po drodze :D I jak pisałam wyżej - koło Kasi są tak piękne tereny, że spokojnie można tam urlop planować, a przy okazji odwiedzić Kasię :)
UsuńChyba faktycznie o tym pomyśle :) Może jakaś agroturystyka ? A Latorośl to mam nadzieję do tego czasu bezkolkowa będzie ;)
UsuńKolki przechodzą. Jestem tego żywym przykładem :D
UsuńKurcze, ale Wam zazdroszczę! Szkoda, że to tyle kilometrów ode mnie, bo bym sobie nie odpuściła!
OdpowiedzUsuńA to trzeba było wyrwać chwilkę mazurskim krainom i wpaść z wizytą do Kasi :)
UsuńFantastycznie, aż głodna się zrobiłam i czas pomyśleć o śniadaniu.
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, że Andrew super gotuje :D Podziwiam, że zawsze ogarnia jakoś ten tłum głodomorów ;)
UsuńU mnie dzisiaj bez śniadanka. Głodówka, bo chyba Młody jelitówkę przyniósł z przedszkola... :(
Ale poślizg, zupełnie jak przejażdżka wehikułem czasu. Bardzo przyjemnie zobaczyć teraz taki kolorowy, letni obrazek kiedy za oknem szaro, buro i ponuro. Ale ja bym chętnie jakieś migawki z twojego ogrodu zobaczyła.
OdpowiedzUsuńA jak ja się rozgrzałam pisząc tego posta! :D Zaległości ogrodowe będą, ale po górach. Bo mnie Entomka z "Portki na szelkach" prześwięci w końcu ;) A po ogrodzie wyobraź sobie o Krakowie będzie :P
UsuńNiegroźnie ale jednak zazdroszczę tej wizyty u Kasi! Ja też tam kiedyś zawitam(na pewno) tylko jeszcze nie wiadomo kiedy ;)
OdpowiedzUsuńJa za miechunką nie przepadam, szczególnie po tym jak parę lat się jej pozbywałam i jakoś nie mogłam do końca pozbyć :)
Za to na taką sałatkę buraczaną, aż mi ślinka leci...
Relacja - świetna!
Świetna impreza - jedzenie wygląda apetycznie, do tego piękne rośliny, coś dla ciała, coś dla ducha, trochę nauki, a to wszystko we wspaniałym towarzystwie, czegóż chcieć więcej:)
OdpowiedzUsuńPiękne miejsce do życia, tyle zieleni !!
OdpowiedzUsuńAniu, widać po waszych minach,że imprezka udana, aż miło popatrzeć :)
Pozdrawiam serdecznie.