27.09.2014

Ucieczka :D

Od jakiegoś czasu mówiliśmy z moim M. o wyjeździe w góry. No dobra - od bardzo długiego czasu. Że byśmy chcieli, że nam tęskno, że w zeszłym roku nie byliśmy itp. itd. Ale jak wiadomo zawsze coś na drodze stawało. A to choroba Młodego, a to czasu brak, a to pieniędzy (najczęściej) etc.

Ostatnio jednak już nie wytrzymałam. Kiedy taka piękna jesień za oknem, to mnie po prostu nosi! Uwielbiam góry jesienią. Te kolory, zapachy, spokój (już po najeździe wakacyjnym), jesienne słońce na szczytach. Brak upału też jest ważny... ;) Tak czy siak decyzja podjęta i miejsce zaklepane. Jutro atakujemy Góry Stołowe. Oczywiście wolałabym ukochane Karkonosze, ale z pieszymi możliwościami Młodego Stołowe muszę wystarczyć w tym roku :)

Wyjazd króciutki, bo już we wtorek wracamy (w środę muszę być na szkoleniu - bleee...). Ale i tak się cieszę jak dziecko! Odetchnę i oderwę się trochę :)

Tak więc buźka i odzywam się po powrocie.

20.09.2014

Niedoczas zidentyfikowany

Prawie dwa miesiące mi uciekły. Nie wiem gdzie i nie wiem jak. Żyję w ciągłym niedoczasie. Każdego, po prostu każdego dnia, brakuje mi dokładnie trzech godzin. 3 godziny - tyle dokładnie wynosi mój niedoczas. Gdybym miała ten ekstra czas, to bym w końcu wyrobiła się ze wszystkim. I z ogrodem, i z syfem (inaczej już nie idzie tego nazwać) w domu, i z nauką (szkolenie z egzaminem na końcu mnie dopadło), i z zabawami z Młodym. I może nawet czas dla męża by się zmaterializował ;)

Ja wiem, że można iść później spać. Wiele kobiet tak robi. Mi kiedyś też się udawało do północy dzień przedłużyć. Ale teraz nie ma wybacz - 22ga i ja już nie wiem jak się nazywam. Oczy zamknięte i w pół minuty śpię. No źle mi z tym...

Na blogu była cisza od Łagowa. Fiu, fiu - to środek lata wtedy był! Potem popełniłam jeden błąd - złapałam zaległości z czytaniem wpisów z obserwowanych blogów i chciałam je nadrobić, zanim napiszę sama coś nowego. Chyba łatwo zgadnąć, że do tej pory tych zaległości u Was nie nadrobiłam?

No nic... Daję sobie kolejnego kopa w cztery litery i do przodu. Co uciekło nie wróci i szkoda teraz czasu na gonienie tamtych spraw. Niestety nawet zdjęcia mam z przeszłości i sporo się zdezaktualizowało, więc dosłownie mini migawki.

Żurawina moja. Obecnie już czerwona i trochę ograbiona przez sójki (wystrzelam je któregoś dnia!).

Pomidorki mi się udały. I koktajlowe i te zwykłe. Zero pomocy z mojej strony (patrz opcja niedoczas) i dały radę.

Nawet dziecię moje, które jest antypomidorowe (w każdej postaci, czyli zero zup, sosów a nawet ketchupu) na takie własne się skusiło :)

Papryka też ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu "wyszła". Na pewno w przyszłym roku pojawi się więcej i do tego zdecydowanie dodam ostre.

Właściwe jedyne kwiaty (poza rudbekią), które tak naprawdę pojawiły się w ogrodzie. Podziękowania należą się mojej sąsiadce zza płotu :)

Inne kwiaty naprawdę w liczbie sztuk = 1, jako przedstawiciele gatunku ;)

A na koniec macham ja - bo jestem i żyję. Zdjęcie oczywiście z przeszłości ponad miesięcznej ;)

Teraz sezon grzybowy już zaczęty. Chorobowy zresztą też. Popełniłam też kilka słoików (dosłownie) - głównie jako przymiarki pt. "co będzie smaczne".

Natomiast największym wydarzeniem była wizyta u Niezapominatki. Ciepła, fajna, miła dziewczyna, mieszkająca dosłownie 10 minut drogi autem ode mnie! Mam nadzieję, że mnie jeszcze kiedyś zaprosi, bo naprawdę miło spędziłam u niej czas :)

To tyle na dziś. Teraz jeszcze odpowiem na Wasze komentarze z poprzedniego posta, bo nawet z tym nawaliłam ostatnio...