31.01.2015

Ja się tak nie bawię...

To nie tak miało być! Znowu, normalnie znowu! Ktoś tam w górze nie pozwala mi się nudzić. Tylko że ja na nadmiar nudy nie narzekam! Tyle planów, tyle rzeczy do zrobienia, że naprawdę - nie pamiętam kiedy się ostatnio nudziłam. Jednak ktoś tam u góry (Dziadziulku kochany - to nie jest śmieszne...) uznał, że dodatkowa atrakcja mi się przyda.

W czym rzecz? Otóż w poniedziałek wybieram się na mały zabieg do szpitala. Nie licząc porodu, to mój pierwszy pobyt w szpitalu, więc nie powiem - stresuję się tym lekko. Nie samym zabiegiem, ale właśnie pobytem (ja nie jestem normalna ;) ). Oczywiście w tym celu ułożyłam sobie świetny plan (Magda - znowu plan który nie wyszedł!) - w weekend chciałam się przygotować, spakować itp. itd. Mhm, tak, tak, rób sobie Aniu plany...

Moja mama (Tak! To jej wina!) przyciągnęła samo zło ;) Bo tak niewinnie mnie przedwczoraj poprosiła, żebym przygotowała spis lekarstw Młodego z dawkowaniem - tak ewentualnie, jakby coś jak mnie nie będzie. I co?! Ha! Godzina chyba nawet nie minęła, jak zobaczyłam szklisty wzrok Młodego. I ja już wiedziałam... Znowu fantastyczne 40 stopni po nocach. Jednak tym razem M. stanął na wysokości zadania i czuwał razem ze mną. Spałam może godzinę i to jak złożyć wszystkie minuty razem :/ Wczoraj urlop na żądanie i pielęgnacja chorego. Było też rzyganko - żeby dodać pikanterii. Lekka poprawa dziś, ale ja już jestem rozbita.

M. niedawno wyczytał, że kieliszek czerwonego wina wieczorem, to dla organizmu jak godzina na siłowni.*
No więc moje Drogie - idę teraz na siłownię, bo mam dość!

* niestety działa tylko w przypadku jednego kieliszka...


23.01.2015

Dylemat NIEmoralny

Pisałam ostatnio m.in. o kuchni. Że szafki chcę kupić. Że nie ma zmiłuj itd. M. nawet bez większych walk przyjął to do wiadomości. Oczywiście z litanią, że najpierw trzeba zrobić to, to i to, a potem jeszcze to i dopiero kuchnia. Ale mówię ok - możemy odłożyć do sezonu grillowego. Wtedy damy radę się jako-tako wyżywić bez wielkiego okupowania kuchni ;) Tylko, że szafki to by trzeba kupić... już. Początek lutego spędzę szpitalnie, potem M. wyrusza w poszukiwaniu białych stoków, urodziny Młodego i robi się marzec. A w marcu to każdy ogrodnik wie, że już są inne priorytety na dzień wolny od pracy zawodowej ;)

Wysuwając więc te wszystkie argumenty w kierunku M. udaliśmy się w ostatni poniedziałek (pracuję w soboty więc poniedziałek mam free) do przybytku zwanego Ikea. Miało być łatwo, bo formaty szafek wybrane. Decyzja miała zapaść co do frontów. No i tutaj poległam. Wybór miał być między dwoma, ale teraz sama już nie wiem. Nic nie powaliło mnie na kolana... Inne sklepy odpadają, bo tylko Ikea ma taki wybór szafek na głębokość 40 cm (na jedną ścianę takie właśnie potrzebujemy) i z przystępną dla nas ceną. COŚ wybrać trzeba. Podłoga będzie jasno szara. Blat, pomimo wcześniejszych marzeń o drewnianym, ostatecznie raczej kamienny, pasujący do parapetu (granit taki biało-szaro-czarny). Czarne szafki zdecydowanie odpadają - nie chcę i już. Białe? Niby jaśniej w naszej mikro kuchni by było, ale... no jakoś nie bardzo. Aha! Bo nasza kuchnia to jest długa na 215 cm i okno (na północ) na przeciw drzwi, a szeroka na jakieś 162 cm. Jakimś cudem wszystko musi się tam zmieścić... Skłaniam się do takich frontów (zdjęcie zrobione w Ikea):

ale już sama nie wiem.


Wiszących szafek nie będzie, żeby nie przytłoczyć kuchni. Tylko dwie otwarte półki na jednej ze ścian.

Byłoby już z głowy, gdyby nie czas oczekiwania w dziale kuchennym na złożenie zamówienia - 2 godziny, bo jakaś promocja się kończyła. A tak nadal się zastanawiam... No i jedna szafkę w projekcie zmieniłam ;) Tyle dobrego :D

No, to pobiadoliłam trochę. Może teraz natchnienie spłynie :)

Dziękuję Wam za wszystkie komentarze. Staram się odpowiadać na nie na bieżąco. Witam również nowe obserwatorki :) Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej.

15.01.2015

W Świątecznym nastroju - na przekór ;)

Już połowa stycznia?? Kiedy? Jak to się stało?! Znowu czas ucieka mi nie wiadomo gdzie. Nie, poprawka. Wiadomo. Mąż mój wybył znów na wschód, więc ponownie wróciła do mnie rola domowego palacza. Niby nic wielkiego, ale przy powrocie do domu o godzinie 17ej, obowiązkach matki polki i chronicznym niewyspaniu nie zostaje już czasu na nic. Parę spraw do załatwienia ciągnie się za mną od Świąt, a nijak nie mogę się za nie zabrać.

W związku z tym nieogarnięciem czasowym ja nadal pozostaję w nastroju świątecznym. Niektórzy ledwo Nowy Rok wybił i Trzech Króli przybyło szast-prast choinki eksmitowało i za wiosną im tęskno. Za wiosną?! Ja ciągle za zimą tęsknię! Za śniegiem, lekkim mrozikiem. Gdzie to jest? W ramach pocieszajki choinka nadal u nas króluje. Tym bardziej, że jakiś taki zdrowy okaz się nam trafił i zgrabna do tego jak rzadko ;) Jak Młody zaśnie wieczorem i mam tą ostatnią chwilę dnia dla siebie, to gapię się na nasze drzewko jak lekko szurnięta dziewuszka ;) Nie uświadczyłam "magii świąt", to mi się należy! I w tym zachwycie jej fotki pstrykam. Ale Wam oszczędzę i tylko jedno pokażę :)


Na tło nie zwracamy uwagi. Ta szafa (biurowa jakby nie patrzeć, ale zdobyczna za free) doprowadza mnie do szału. Gdzieś jednak trzeba wszystko upchnąć. Ale jeśli w tym roku nie odnowię bieliźniarki, która czeka cierpliwie w piwnicy, to sama siebie potnę z rozpaczy ;) Nie ma wybacz i już niebawem stanie tam bialutka, śliczniutka i z historią :) (M. jest chwilowo załamany tym pomysłem.)

Generalnie chciałabym, żeby rok 2015 był dużym skokiem w postępie prac remontowych. Magluję teraz Małża i codziennie wiercę mu dziurę w brzuchu o pokój Młodego. Ile jeszcze mamy się kisić i koczować na jednym pokoju?! Tak więc własny kąt do zabawy (na początek chociaż) do końca lutego (5-te urodziny). Z kuchnią też nie będzie zmiłuj. Nie mogę już na nią patrzeć i odechciewa mi się wszystkiego każdego poranka jak idę zrobić sobie kawę. Płytki na podłogę czekają. Meble wybrałam - tylko co do frontów muszę się zdecydować. I naprawdę kupię! I będą w kartonach zalegać w piwnicy! I denerwować M. przy każdej wyprawie do pieca. Myślicie, że wtedy się zmiłuje? ;)

Ha! I jeszcze rękodzieło bym chciała pouprawiać w sposób bardziej zorganizowany. Na dobry początek garderoba dla lalki :) Dla mojej bratanicy zamówiłam (wraz mamą) u naszej przezdolnej Ani - Cottoni lalkę "Od Gwiazdora". Lala została pokochana, tylko jakieś ciuszki na zmianę byłyby mile widziane przez właścicielkę. Urodzinki jej się zbliżają, więc będę szyć :D Trzymajcie kciuki z całych sił! Póki co Helenka prezentuje się tak (zdjęcia Cottoni, bo swoich nie zdążyłam zrobić):



Muszę Wam zareklamować Anię jako bardzo solidną "firmę". Lala jest tak pięknie uszyta, że nie ma się do czego doczepić ;) Dla siebie mam za to torbę wygraną u Ani w candy i to też jest mistrzostwo! Trzeba wspierać takie zdolne osóbki :)

No, ode mnie dzisiaj na tyle. Lecę dalej nadrabiać zaległości u Was.
Aha! Zyskałam Obserwatorkę nr 100! Ja wiem, że niektórzy gdzieś poznikali, że Ci stali czytacze to tylko jakiś procent, ale co tam - cieszę się. Do tego 2 rocznica bloga za niecały miesiąc, więc candy musi być! Tak więc do następnego posta :)