25.11.2013

Skarby i przydasie

   Piękne słoneczko dzisiaj było. Na blogach czytam, że pierwszy śnieg? Moja mama też wczoraj w małej zamieci wracała do domu. A u mnie owszem - lekki mrozik, ale nic poza tym. Skoro jednak takie rzeczy dzieją się w kraju, to postanowiłam ostro podziałać dzisiaj w ogrodzie. Okryłam wrzosy, jeżynę bezkolcową, wyściółkowałam nową jabłonkę i morelę, spuściłam wodę z ogrodowego kranu. No i przy tej pracy przeszły chrzest bojowy moje nowe mitenki :) Pisałam Wam ostatnio, że chociaż rośliny rządzą, to jednak czas na szydełko wieczorami znajduję. M.in. powstała para taki "przydasi" jesienno-zimowych:


Udało mi się dzisiaj też wsadzić ostatnie roślinki. Długo biedaczki czekały, ale wytrwały ;) W cudowny sposób nastąpiło ich rozmnożenie, a potem dopadła mnie choroba i chwilowa niemoc z tym związana.
To cudowne rozmnożenie jest zasługą wspaniałej Ondraszy z bloga QUADRO - Zielona Pracownia. Miała ona małą sosenkę na wydaniu, którą chętnie adoptowałam. Ondrasza nie dość, że osobiście mi ją dostarczyła, to jeszcze dołączyła inne sadzonki i nasiona ze swojego ogrodu. Takie darowane roślinki są najcenniejsze, bo zawsze będą przypominać o osobie, od której przybyły. A tak wygląda sosenka już po przeprowadzce :)


Ale, ale - miałam Wam oszczędzić historii ogrodowych ;) Teraz będzie więc coś z totalnie innej beczki! Znaleziska wszelakie. Ostatnio mam do nich szczęście. A to mieszkanie babci..., a to stara piwnica..., a dzisiaj nawet mój garaż (ale to innym razem). Dzisiaj te piwniczne skarby. Szklane skarby konkretnie.
Po pierwsze słoje duże, dobre do wszystkiego. W jednym nalewka dojrzewa, w drugim słodkości wszelakie Młodego, w kolejnych...


Przepraszam za ten "lekki" pył u podstawy słoi, ale był to akurat dzień robienia bruzd w ścianie do rur od kaloryferów. Zresztą u nas rzadko kiedy nie ma tej warstewki pylastej ;) Na szczęście już coraz mniej i światełko w tunelu powoli przebija lekką poświatą.

Drugie szklane cudeńka, które Wam pokażę to właściwie reprezentanci tylko. Powędrują do nich naleweczki jak tylko znajdę chwilę spokojną na ich zlanie. Tylko wtedy nie będzie tak ładnie widać tych kolorków... No spójrzcie same:


I jedno ujęcie z lampą, żeby nikt nie miał wątpliwości :)


Różne skarby będą się jeszcze u mnie pojawiały. W sobotę np. oglądałam z mamą jeden stary dom w mojej miejscowości i nawet stamtąd coś zdobyłam. Ale aż serce się kroi ile tam jeszcze piękności jest! Trzymajcie kciuki za naszego Totka! Przy okazji Ystin - Ty byś tam musiała z wieeeelką przyczepą podjechać ;)

W kolejnym poście pokażę Wam jakie cudne prezenciki dostałam od jednej z naszych blogowych koleżanek. Dzisiaj już słońca nie starczyło na dobre zdjęcia ;)

18.11.2013

Ziemie odzyskane i coraz cieplej

   Niestety tak jakoś ostatnio się dzieje, że same posty ogrodowe i remontowe. Dzisiaj nie będzie inaczej, ale obiecuję, że już następny post będzie z mojej działalności twórczej. Bo to, że nic nie pisałam nie znaczy, że nic nie robiłam :) No i mam kilka fajnych starych / nowych przydasi, którymi chcę się pochwalić ;) A póki co...

W końcu dokończyłam moją rabatę wrzosową. Tzn. na ten rok, bo już planuję jej powiększenie i kolejne nasadzenia kwasolubnych. Na razie uzupełniłam korę, a obok powsadzałam cebulki tulipanów (chyba), które wydobyłam z ziemi w trakcie tworzenia tego zakątka. Obecnie wygląda to tak:


Na drugim planie widoczne pozostałości foli, gdzie obecnie na połowie rosną szparagi, a drugą część przerobię chyba na inspekt. Natomiast na trzecim planie widać wielką pryzmę kompostu. Pewnie sporo czasu minie, zanim uda nam się ja zniwelować, ale póki co dostarcza nam super próchnicy. Oczywiście nie mam zamiaru kompletnie likwidować kompostownika. Po prostu przeniósł się w inne miejsce - będzie w narożniku planowanego warzywnika.

Kolejnym odzyskanym fragmentem terenu jest rabata z cebulami wiosennymi. Moja mama poszalała na wyprzedaży w Leroy i dzięki temu wiosna zapowiada się kolorowo. "Pod nóż" poszedł w tym celu kolejny fragment trawnika. Nie jesteśmy zwolennikami trawy. Ja, ponieważ zajmuje miejsce potrzebne mi pod inne rośliny, a M. ze względu na konieczność koszenia. Tak więc raczej wyleci z naszego ogrodu ;) Ale wracając do rabaty:


Muszę jeszcze oczyścić ziemię pod brzoskwinią z lewej strony i czereśnią z prawej, ale na razie czasu nie starcza i walczę z listą priorytetów! W tle zresztą widzicie kolejne śmietnisko do ogarnięcia. Zwłaszcza, że za tą "górką" jest miejsce jagody Goji. Lubię takie nietypowe rośliny. W końcu mój ogród ma się wyróżniać :)
Aha! Jak się przyjrzycie, to na tej rabatce widać patyczki, które oznaczają miejsca wsadzenia cebulek. Nie jestem jeszcze super ogrodnikiem, więc wolę mieć zaznaczone, czego nie pielić :D

A remontowo kolejny krok za nami. W końcu udało się dokończyć dach - druga warstwa papy i koniec opierzenia, więc problem z głowy. Oczywiście muszę pokazać Wam zdjęcia, ale to przy okazji, bo są na laptopie M.
Osadzone mamy już wszystkie okna. Ostatnie, w pokoju Młodego, pojawiło się wczoraj (oczywiście że w niedzielę). M. doszedł już do niezłej wprawy i mógłby tym zajmować się zawodowo. Dzięki temu, że wszystkie okna już szczelne, to znowu ciut cieplej się w domku zrobiło.

A propos cieplej, to zaczęliśmy ocieplać domek. Właściwie to teść z ekipą "wprosił" nam się i część już jest. I wtedy okazało się, że Młody potrafi jednak być pomocny. Po prostu nie kręci go pomaganie mamie w ogródku. Komentować nie muszę - same popatrzcie!


A teraz korzystając jeszcze z chwili oddechu pędzę na Wasze blogi, bo mam straszne zaległości. Jedynie na Wasze komentarze udaje mi się w miarę regularnie odpowiadać ostatnio - jeśli jeszcze tego nie zauważyłyście :)

Do następnego "poczytania" i zapraszam do komentowania ;)

1.11.2013

Wyjściowo?

   W końcu doczekaliśmy się porządnego wejścia. A może wyjścia? No drzwi generalnie! :)

Drzwi pojawiły się jako pierwsze, niecałe dwa tygodnie temu. Niestety ostatnio największe prace odbywają się u nas w niedziele. Z drzwiami było tak samo. A jak wiadomo "Niedzielna praca w gówno się obraca" (za przeproszeniem). No i rzeczywiście - mój palec przekonał się o tym na własnej skórze. Podejrzewam jednak troszeczkę, że był to zamach na moje życie ze strony M. ;) No bo jaki mąż przyskrzyniłby zawiasami palec własnej żony?! Niby wypadek, ale wiecie... Miałam przykręcić dolny zawias do framugi, a tu AŁA!! Ponieważ oboje byliśmy już w tym momencie poranieni, to górny zawias i regulacja zostały olane "na potem". Jednak nie dało się drzwi przez to otwierać, bo się zacinały... Ale ja, zdolna i sprytna kobitka, jak tylko w poniedziałek wyprawiłam męża do pracy, to sama samiuteńka zrobiłam to sprytnie. I oto - voila!


W pełni sprawne i działające drzwi. Nie ma schodów? Jeszcze nie dawno nie było nawet dziury w tej ścianie, więc kto by się schodami przejmował ;) Zresztą póki co będą tylko takie tymczasowe, bo tutaj ma jeszcze powstać przedsionek, ale to już na przyszły sezon - teraz się nie wyrobimy.

Musicie wiedzieć, że do tej pory wchodziło się u nas przez taras. Na starych drzwiach balkonowych był zamontowany zwykły patentowy zamek. Wystarczyło pewnie mocniej kopnąć żeby wejść. A same drzwi stare i "przewiewne" :) Ich wymiana odbyła się w ostatnią niedzielę (znowu!). Zapowiadało się, że mission impossible, bo sama nowa framuga z jednym skrzydłem nieruchomym waży ho, ho! Ale wyobraźcie sobie, że we dwójkę z mym Małżem daliśmy radę (a trzeba je było jeszcze przytargać z garażu). Bez pomocy, bez łachy innych osób. A co! Oczywiście demontażem starych zajął się M.


Trochę powalczył, trochę poprzeklinał i efekt jest:


Na tym zdjęciu możecie zobaczyć trochę naszej wnętrzarskiej masakry, ale uspokajam, że idzie ku lepszemu ;) Do Świąt jakoś to ogarniemy (pytanie tylko do których...).

Sesję z otwieranym nowym oknem tarasowym dopiero zrobię, bo pogoda nieprzychylna ostatnio, ale małe "przed" i "po" mogę pokazać.


Prawa strona jest nieruchoma, natomiast dwie pozostałe otwierają się "całościowo", tzn. jest ruchomy słupek pomiędzy nimi. Latem więc będzie piękne, szerokie wyjście na taras. Sam taras jak widzicie zagracony po tych wszystkich remontach. Niestety domaga się również nowej nawierzchni, bo po tych 30-kilku latach nie trzyma już poziomu zupełnie :)

Muszę się Wam jeszcze pochwalić jakiego mam artystycznie zdolnego Małża. W sobotę, po krótkim wypadzie moim i Młodego, czekała nas niespodzianka. Mój zdolny M. przygotował dynię na Halloween! I to nie byle jaką, tylko wyciętą na kształt Om-Noma. Dla niewtajemniczonych - to taki zielony stworek ze wciągającej gierki na telefon lub tablet, w którego zagrywa się Młody (i my zresztą też). Powiem szczerze, że mi zaimponował mój mężczyzna, bo ja bym nie dała tak rady. Planowałam co prawda zrobić dynię dla Młodego i nawet wzięłam z domu rodzinnego przydasia do drążenia, a tu takie zaskoczenie!


A na koniec migawki z mojego ogrodu.
Jakiś czas temu udało mi się wsadzić borówkę brusznicę i żurawinę oraz jabłonkę, a dąb w narożniku działki mienił się pięknymi kolorami:


Niestety jeszcze sporo zostało mi do wsadzenia (w międzyczasie dotarła nowa dostawa ze szkółki), a łopatę wczoraj złamałam! Do tego pomocy brak, bo wiadomo M. albo w pracy, albo działa remontowo, a Młody... No cóż - niezbyt jest pomocny ;)


Tak więc trzymajcie za mnie kciuki, bo nie wiem jak to wszystko ogarnąć!