Pisałam już wcześniej, że nasz krzaczek porzeczki oszalał w tym roku. Dosłownie przygięło go do ziemi od ciężaru owoców. Młody oczywiście przeszczęśliwy, bo już nie mógł się ich doczekać :)
Żeby owoce się nie zmarnowały (no bo kto tyle zje?!), podjęłam ambitną próbę zrobienia pierwszych w życiu przetworów. No może nie tak do końca pierwszych, bo w połowie czerwca zrobiłam mus rabarbarowy z odrobiną truskawek wg inspiracji od Gosi z Home Focuss. Mus jest kwaskowaty i super pasuje np. do serka typu włoskiego na kanapce, albo zwykłego białego.
Wracając jednak do porzeczek...
Postanowiłam zrobić galaretkę na zwykłym cukrze (żadnych żelujących cosiów). No i tu mam problem na przyszłość... Po pierwsze galaretka wyszła ciut za luźna w stosunku do tego co planowałam. Niestety dłuższe trzymanie na ogniu groziło już spaleniem (tak jak nieszczęsny miodek z mniszka - no nie wyszedł mi...). Po drugie galaretka jest strasznie słodka! Za słodka! Generalnie smaczna sama w sobie, ale będzie trzeba baaardzo cienko używać ;)
Tak czy inaczej kilka słoiczków udało się zrobić.
No i najważniejsze, że jest klarowna tak jak sobie wymarzyłam :) (Oczywiście najlepiej to widać trzymając słoik pod słońce)
------------------
A na koniec jedno słowo o remoncie.
Ostatni tydzień spędziłam mieszkając prawie na placu budowy. Wszędzie pełno pyłu, gdzieniegdzie walający się gruz, ciasnota i ogólny nieład. Kominek został unicestwiony. Udało nam się kupić też kozę (i przewieźć ją w naszym starym Punciaku z Młodym na tylnym siedzeniu i pełnym bagażnikiem). Trzeba ją jeszcze podłączyć i estetycznie wykończyć ściankę. Póki co tajemnicza kotara skrywająca placyk robót :)
Kotarę sprytnie wykombinował Małż, żeby zminimalizować bałagan i straty w mej psychice :) Wczoraj działał coś na polu wspomnianej ścianki, ale efekty zobaczę jutro przed wyjazdem na zlot motocyklowy do Łagowa (planuję nie wychodzić z jeziora).
Ściskam Was mocno i bardzo dziękuję za każdy komentarz :)
Kreatywny jest twoj m. nie ma co -taka konstrukcja to juz cos, no i ta zaslonka :O)
OdpowiedzUsuńAnulka, czekam niecierpliwie na zdjecia z koza w roli glownej... uwielbiam te piecyki, moja sis tez ma :O)
milego wypoczynku, fajnej pogody i ani jednego komara
a.
Aniu, ja też nie mogę się już kozy doczekać! Wstępne przymiarki rokują dobrze ;)
OdpowiedzUsuńO komary się nie martwię, bo jak się dobrze opryskać to da się wytrzymać. Gorzej z kleszczami :/ Jestem mega przewrażliwiona na tym punkcie! Dlatego mam zamiar siedzieć cały czas w jeziorze zanurzona prawie po czubek nosa ;)
Galaretka cudo- klarowna ,ale narobiłaś mi ochoty, remont to[ prócz gotowania ] rzecz której nie lubię, ale robić je niestety trzeba pozdrawiam i na wrzosowisko w swoim czasie zapraszam Dusia
OdpowiedzUsuńJa i do remontu i do gotowania muszę mieć natchnienie, żeby mi to radość i przyjemność sprawiało :) A na wrzosowisko na pewno zawitam!
UsuńU mnie czerwona porzeczka też w tym roku porządnie obrodziła. Myślę o kompocie z owoców, bo tak na surowo to dla mnie "kwasiory".... Zadawalam się obecnie podjadaniem malinek. Tych ostatnich jednak na przetrwory mi nie starczy, bo wykaszamy każdą, co się tylko zaróżowi... ;)
OdpowiedzUsuńGalaretką się nie przejmuj... Człowiek uczy się całe życie, nawet najlepszej gospodyni się takie rzeczy zdażają.
Jestem ciekawa dalszego postępu robót........
Pozdrawiam z okolic Köln...
Ja za kompotami generalnie nie przepadam. Ale rozważam jeszcze sok lub syrop jeśli się uda. Maliny tez na bieżąco u nas znikają. Chociaż jak się zatroszczę o te w nowym ogrodzie, to jest szansa, że w przyszłym roku i na jakieś przetwory starczy może.
UsuńA z galaretką pierwsze płoty za płoty. Od czegoś trzeba zacząć :)
Dziękuję za komentarz i zawsze proszę o więcej. No i witam Cię u mnie!
Galaretek nigdy nie robiłam ale wiem, że powinna być klarowna, przynajmniej taką kiedys dostałam. Nic sie nie martw- przetwarzam od kilku lat a początki to był koszmar. Miałam wszystko, często wg złych przepisów, potem nikt tego nie jadł. Nabierzesz doświadczenia i zacznie wychodzić. Pozdrowienia i miłego wyjazdu.
OdpowiedzUsuńOj tam, wcale się nie martwię. Od czegoś trzeba zacząć :) Ważne, że jadalne wyszło ;) No i na pewno nie były to ostatnie słoiki w moim wykonaniu. Ale jednak własnej kuchni do tego potrzeba, bo tak krążąc między dwoma domami to ciężko - ciągle w biegu.
UsuńA wyjazd mam nadzieję, że będzie udany, mimo że pogoda standardowo nam się popsuła :/
Moja Droga to Ty nieźle sobie radzisz z przetworami. Ja do tej pory tylko ogórki kisiłam, na resztę zawsze brakowało mi czasu. Małż robił soki. A co do remontu, też uwielbiam te wieczne place budowy ... Przygoda z punciakiem hehe my też jak nieraz coś wieźliśmy naszym autem to śmiechu było co nie miara ;-) bo dziewczyny oczywiście z nami ;-) Buziaki!
OdpowiedzUsuńOgórki są dla mnie jeszcze tajemnicą ;) A plac budowy to myślę, że lekko przez rok z naszym tempem prac będziemy mieli, ale co tam - przynajmniej na swoim. No a nasz punciak to lepszy niż tir! Ostatnio dwa prysznice wieźliśmy, kompakt wc i małe duperelki do tego. Wcześniej 26 m kanalizacyjnych rur zewnętrznych i 8 dużych worów wylewki... A tyle jeszcze przed nami :D
UsuńPorzeczki piękne: Ja robię przetwory również na normalnym cukrze, ale zazwyczaj przecieram trochę owoce. Galaretka nie jest wtedy klarowna, to fakt, ale sztywna i gęsta. Kiedy robiłam klarowną też mi wychodziło miodzio, a żelów nie używam podobnie jak Ty. Pozdrawiam cieplutko i miłego wypoczynku życzę. Ania
OdpowiedzUsuńU mnie priorytetem była ta klarowność właśnie. Jak widać sztywność albo klarowność ;) Chociaż nasze babcie i mamy jakoś dawały radę, więc to się musi udać w końcu!
UsuńZobaczymy jak z winogronami później będzie, bo znowu zatrzęsienie mamy, a z winem nam nie poszło za bardzo ;)
Przetworki pierwsza klasa! Ja zrobiłam póki co konfitury z truskawek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam-D.
Truskawki zrobiła mamusia. U nas truskawki za drogie były (1,5 do 2 zł więcej niż w Poznaniu np.!). Poza tym z porzeczkami po prostu trzeba było coś zrobić :)
Usuńohh porzeczki, porzeczki, zjadłabym!
OdpowiedzUsuńJeszcze sporo zostało na tym jednym krzaczku. A w drugim ogrodzie krzaczki (mniejsze) prawie nie ruszone i jeszcze białe są też - chociaż drogę do nich trzeba wykarczować ;)
Usuńmyslę,ze za kilka tygodni galaretka będzie o wiele gęściejsza:)))wygląda pysznie:L))
OdpowiedzUsuńZobaczymy co to z nią będzie. Najważniejsze, że póki co cieszy moje oczy :D
UsuńKoza!!!! Rewelacja!! Pokazuj szybko!!! Ja też marzę, ale chyba się nie uda.. Oj, cudne zmiany się szykujà u Ciebie:)))) a porzeczka - lubimy też do naleśników z serem i czekoladą, fajnie wtedy kontrastuje słodki z kwaśnym:))))
OdpowiedzUsuńJak tylko będzie podłączona (a ponoć prawie jest), to pokażę. Zmiany cudne, tylko nie wiem kiedy ten cudny efekt będzie. Na pewno będę informować na bieżąco :)
UsuńA porzeczki jeszcze wiszą. Jutro chyba jeszcze szybki sok zrobię, bo się zmarnują jak nad morze pojedziemy.
Galaretka na pewno pyszna z chęcią bym skosztowała, ciekawy blog, wpadłam przypadkiem, ale zostanę na dłużej jeśli pozwolisz? tylko dawno coś nie ma nowych postów, czy to koniec blogowania?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z ArtFarmy
Anika
Ależ żaden koniec! :) Po prostu intensywny tydzień w rozjazdach był :)
UsuńJako przetworowa dziewica orleańska ;-) podpowiem: do galaretki z czegoś innego niż mirabelki zawsze dodaję naturalnych pektyn. Wtedy nie ma wątpliwości, że się zetnie, a i nie wrzucasz żadnych syfów pt. żelfik, dżemix itd ;)
OdpowiedzUsuńHa! Widzisz, ja jestem taka ciemna w tym temacie, że nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje!
OdpowiedzUsuń